Po całodniowej jeździe z Kristiansand do Stavanger, rozpakowaliśmy się w wynajętej miejscówce, która ku naszej konsternacji okazała się nie - jak się spodziewaliśmy - domem na wynajem, ale domem, w którym właściciele ewakuują się na czas jego wynajmowania. W szafach były rzeczy właścicieli, w lodówce ich jedzenie! No, ale jak się wynajmuje dom przez Airbnb, trzeba się spodziewać takich niespodzianek, zwłaszcza w Skandynawii. Szczerze mówiąc, gdybyśmy wiedzieli o takiej sytuacji, nie wynajęlibyśmy tego rodzaju domu. Ale w komentarzach słowa o tym nie było, w opisie domu tym bardziej. Swego czasu, gdy szukaliśmy miejscówek przez Airbnb w Danii trafialiśmy na takie oferty. Ale zawsze udawało nam się wyczytać w komentarzach coś co wskazywało na ten rodzaj atrakcji. A tu nic, zero, null! Powiem Wam, że ja nie jestem osobą, która ludziom grzebie po szafach i gdy którąś z nich otwierałam, choćby żeby powiesić kurtki i widziałam rzeczy właścicieli, czułam się niekomfortowo. Na szczęście byliśmy tam tylko dwie noce, a po pierwszym szoku stwierdziłam, że nie taki diabeł straszny. Po prostu trzeba sobie powiedzieć, że się przyjechało z wizytą do cioci ;)
Do wieczora zostało jeszcze trochę czasu, a właściwe to nie tyle do wieczora, bo wieczór już był, ale do czasu aż się robi ciemno, a taki stan rzeczy w Skandynawii, nawet tej południowej, pojawia się dużo później niż u nas. Postanowiliśmy więc zobaczyć jedno z polecanych miejsc w Stavanger, a mianowicie punkt widokowy z mieczami wystającymi ze skały.
Miecze upamiętniają bitwę pod Hafrsfjordem, która jest uważana za jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Norwegii i która odegrała istotną rolę w jej zjednoczeniu.
Celem bitwy między Haraldem Pięknowłosym a wodzami ze wschodniej, południowej i zachodniej Norwegii było zdobycie kontroli nad zachodnim wybrzeżem kraju. Ta część Norwegii była punktem wyjścia dla większości wypraw wikingów na zachód.
Po bitwie pod Hafrsfjordem Harald Pięknowłosy został uznany pierwszym królem Norwegii, która została zjednoczona jako jedno królestwo.
Szacuje się, że bitwa rozegrała się około roku 872 n.e., choć historycy spierają się, czy rzeczywista data jest bliższa 900 r.
Tak czy tak, mi te informacje od razu przypominają króla Danii - Haralda Sinozębego. Imię to samo, przydomek, hmmmm....też związany z urodą czy też jej brakiem ;) Jak widać kraje Unii Kalmarskiej (Dania, Szwecja, Norwegia), czyli kolebka Wikingów, kierowali się tymi samymi wzorcami :) Król był Harald, a dalej wszystko zależało od tego czy na przykład mył włosy czy też zęby ;)
Czym była unia kalmarska? Można powiedzieć, że była ona jak grupa przyjaciół (Norwegów, Duńczyków i Szwedów), którzy próbowali mieszkać razem, ale ciągle kłócili się o to, kto rządzi pilotem do telewizora. Czasem się dogadywali, ale ostatecznie każdy poszedł w swoją stronę, bo nikt nie chciał oddać wspomnianego atrybutu władzy w postaci pilota. Unia Kalmarska została utworzona w 1397 roku w Kalmarze i przetrwała do 1523 roku. Swoją drogą to gdy pierwszy raz usłyszałam o Unii Kalmarskiej, to myślałam, ze chodziło o jakieś porozumienie łowców kalmarów :) Czy Haraldowie Pięknowłosy czy też Brzydkozębni jadali kalmary? Zapewne tak, wszak kalmary żyją w Morzu Północnym.
Wracając do pomnika, to czy coś Wam on przypomina? Mi osobiście od razu skojarzył się z Bitwą pod Grunwaldem :) Zapewne pamiętacie ten wątek gdy Ulrich von Jungingen podarował królowi Jagielle dwa nagie miecze? Dzięki nim Jagiełło z Krzyżakami zagrali w "papier, kamień, nożyce", a że Krzyżacy mieli tylko papier i nożyce, więc Jagiełło wygrał, używając kamienia ;)
Na drugi dzień po śniadaniu ruszamy na podbój Stavanger. Zaczynamy od wizyty w muzeum ropy naftowej, obok którego znajduje się wygodny piętrowy parking.

Muzeum opowiada o początkach wydobywania ropy naftowej, oraz o realiach tego interesu. A jak to wszystko się zaczęło?
Była sobie pewnego dnia Norwegia, kraj znany z pięknych fiordów, wikingów, a przede wszystkim ryb 🐟. O, i jeszcze z narciarstwa. Ale ropy? Nikt nawet o tym nie myślał. Wszyscy myśleli, że pod dnem Morza Północnego jest po prostu... więcej ryb.
W latach 60. XX wieku, gdy w sąsiednich krajach, jak Wielka Brytania i Holandia, zaczęto wiercić w poszukiwaniu gazu, Norwegowie popatrzyli na to z mieszanką sceptycyzmu i lekkiej zazdrości. No bo jak to? Inni mają, a my nie? Ale jako naród z natury ostrożny, postanowili nie rzucać się od razu w wir poszukiwań. Zaczęli od negocjacji i podziału Morza Północnego z Danią i Wielką Brytanią. I tak, 31 maja 1963 roku, Norwegia przyjęła ustawę, która dała państwu prawo do wszystkiego, co znajduje się pod norweskim dnem morskim. To był kluczowy moment 🔑.


Pierwsze wiercenia były... cóż, rozczarowujące. Kilka lat wiercono, ale wciąż nic. Firmy zagraniczne, które dostały koncesje, zaczynały powoli tracić nadzieję. Chyba rzeczywiście są tu tylko ryby. W 1969 roku, po kolejnych nieudanych próbach, Phillips Petroleum, amerykańska firma, miała już spakowane walizki i była gotowa wracać do domu. Postanowili jednak zrobić jeszcze jeden, ostatni, desperacki odwiert. I wtedy... BINGO! 🎯 23 grudnia 1969 roku, w wigilię Wigilii, operatorzy na platformie odkryli coś, co wyglądało jak... ropa! Zamiast przygotowań do świątecznej kolacji, mieli pod nogami największe złoże ropy w Europie, nazwane Ekofisk.
Norwegia stała się z dnia na dzień naftową potęgą. Zamiast zjeść świątecznego dorsza, mieli pod nogami płynne złoto. Kraj, który wcześniej musiał emigrować z powodu biedy, teraz miał bogactwo, które zmieniło jego przyszłość na zawsze.
Odkrycie Ekofisk było jak wylosowanie szóstki w totka, ale zrobienie z tego biznesu to już inna bajka. Norwegia podeszła do tego bardzo sprytnie. Nie oddała wszystkiego w ręce zagranicznych firm, ale stworzyła własną, państwową spółkę Statoil (dziś Equinor), aby mieć kontrolę nad zasobami.
Pierwsze lata były wyzwaniem. Trudne warunki na Morzu Północnym, gigantyczne koszty, a do tego Norwegowie musieli się uczyć od podstaw, jak w ogóle wydobywać ropę. Ale opanowali to w iście skandynawskim stylu - z chłodną głową, metodycznie i z poszanowaniem dla natury.
Zamiast roztrwonić pieniądze, Norwegia stworzyła specjalny fundusz państwowy, zwany Państwowym Funduszem Emerytalnym - Globalny (znany też jako "fundusz naftowy"). To genialne posunięcie, które sprawiło, że pieniądze z ropy nie zniknęły w szalonych wydatkach, ale są inwestowane na przyszłość. Dzięki temu, nawet jeśli ropa się skończy, Norwegia nadal będzie bogata. No i tak właśnie kraj rybaków stał się naftowym mocarstwem.

Gdy będziecie zwiedzać muzeum, warto obejrzeć wyświetlany tam film (film jest w cenie biletu). Ukazuje on realia wydobywania ropy w sposób, który uzmysławia nam jak niebezpieczna jest to profesja. Pierwsi pracownicy platform wiertniczych byli niemal bohaterami. Zarabiali bardzo dużo, ale te pieniądze były okupione strachem rodzin o ich zdrowie, a przede wszystkim życie. To strona tego interesu, o której zwykły człowiek zdecydowanie nie myśli, ba, nawet zazwyczaj nie ma o niej pojęcia!
Samo muzeum to ekspozycja różnorodnego sprzętu, ogromnych wierteł, makiet platform wiertniczych, całej tej otoczki związanej z wydobywaniem płynnego złota.
Jest też część multimedialna, opowiadająca o tym jak powstaje ropa.
Można się także przebrać w kombinezon pracownika platformy wiertniczej, pod warunkiem, że się ma mniej niż 1,9m wzrostu ;)
Zwiedzanie muzeum ropy zajęło nam ok. 2 godzin, ale z powodzeniem można tu spędzić więcej czasu.
Ruszamy na wycieczkę po mieście. Po drodze podziwiamy ogromny wycieczkowiec, który zaparkował przy samej starówce.

No, a więc co my tu mamy? Stavanger. Miasto, które, jak już wiemy, ma pod sobą ropę naftową wartą więcej niż wszystkie norweskie renifery razem wzięte. Ale zanim stało się naftowym bogaczem, Stavanger było... no, miasteczkiem. Takim, gdzie życie toczyło się w spokojnym rytmie, a jedynym luksusem była możliwość zjedzenia dobrego śledzia.
I właśnie w tym cichym, rybackim miasteczku, wyrosła sobie dzielnica, która dziś wygląda jak wyciągnięta prosto z bajki. Nazywa się Gamle Stavanger, czyli po prostu Stary Stavanger.
Wyobraźcie sobie, że w XIX wieku, kiedy w innych miastach na potęgę stawiano domy z betonu i cegły, w Stavanger ktoś pomyślał: "A może by tak postawić wszystko z drewna i pomalować na biało?". I tak też zrobili!
Gamle Stavanger to dziś największe skupisko najlepiej zachowanych drewnianych domów w północnej Europie. Jest ich tam ponad 170. Kiedyś domy budowano z drewna, bo było tanie, łatwo dostępne i... łatwopalne. Serio! Przez lata, miasto co rusz stawało w płomieniach. Ponoć mieszkańcy mieli w pogotowiu wiadra z wodą i sznurki, by szybko gasić pożary. Niektórzy twierdzą, że stąd wzięło się to całe "białe" malowanie domów. Miał to być znak, że to domy "czyste" i bezpieczne, czyli się nie palą albo się nie spaliły (przynajmniej w danej chwili).
Ale na szczęście, w latach 70. XX wieku, kiedy miasto już było naftowym potentatem, ktoś z głową na karku zorientował się, że te domki są cennym dziedzictwem. Zamiast burzyć i stawiać biurowce z betonu, postanowiono je chronić. I tak, Gamle Stavanger, zamiast zniknąć, stało się ikoną miasta.
Dziś, spacerując wąskimi, brukowanymi uliczkami, ma się wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Białe firanki w oknach, malwy i róże rosnące w ogródkach, a do tego wszystkiego ten śnieżnobiały kolor. Można poczuć zapach pieczonych ciastek, bo w wielu z tych domów mieszkają normalni ludzie. To nie jest skansen, to żywa dzielnica.
A co w środku? No cóż, tam historia przeplata się z nowoczesnością. Bo w jednym z tych uroczych, białych domków, może znajdować się muzeum, a w drugim... milioner naftowy, który akurat wyszedł z pracy.
To jest właśnie magia Gamle Stavanger. Pokazuje, że nawet w kraju, który ma pod nogami płynne złoto, można z szacunkiem zachować to, co stare i piękne. A przy okazji, mieć to na wyciągnięcie ręki, tuż obok naftowych wieżowców, jako dowód, że Norwegia nigdy nie zapomni o swoich skromnych początkach.

Po białej, bajkowej krainie, czas na coś, co wygląda jakby ktoś rzucił na miasto puszkę z tęczową farbą!🌈 Mowa oczywiście o Fargegaten, czyli po prostu Ulicy Kolorów, oficjalnie znanej jako Øvre Holmegate.
To historia, która idealnie pasuje do dowcipnego charakteru Stavanger – miasta, które najpierw było nudnym miasteczkiem, potem odkryło ropę, a na koniec postanowiło być po prostu... fajne.
W latach 90. XX wieku, ta ulica, położona w centrum miasta, była... pusta i zaniedbana. Sklepy bankrutowały, a budynki popadały w ruinę. Wszyscy myśleli, że to kolejna "śpiąca" ulica, która nie ma szans na renesans. Aż tu nagle, pojawił się ON – fryzjer Tom Kjørsvik. To on wpadł na szalony pomysł, który na zawsze zmienił losy tej ulicy.
Zaproponował, żeby pomalować wszystkie budynki na tej ulicy w jaskrawe, kolorowe barwy. Ale nie takie byle jakie. Wymyślił, że wszystkie kolory zostaną wybrane przez znanego artystę i lokalnego malarza, Craigiego Aitchisona. Craigie, zamiast malować obrazy, dostał zadanie namalować... całą ulicę. I tak, narodziła się Fargegaten.
Początkowo pomysł spotkał się z oporem. Mieszkańcy i radni pukali się w czoło: "Kolorowe domy? W naszym dostojnym, norweskim mieście? To jakiś cyrk!". Ale Tom i jego zwolennicy byli nieustępliwi. Postawili na swoim i wkrótce Øvre Holmegate zaczęła mienić się odcieniami różu, zieleni, niebieskiego i żółci.
I co się stało? Ulica, która była cicha i pusta, nagle ożyła. Ludzie zaczęli przychodzić, żeby ją podziwiać, robić zdjęcia, a co za tym idzie – otworzyły się tam kawiarnie, butiki i małe, urocze sklepiki. Ulica Kolorów stała się jedną z największych atrakcji turystycznych Stavanger. To idealny przykład na to, że nawet w konserwatywnej Norwegii warto czasem zaryzykować i... pomalować miasto na różowo.
To jakby Stavanger powiedziało: "Okej, mam miliony z ropy, ale mam też poczucie humoru i odrobinę artystycznej duszy. Nie muszę być tylko dostojne. Mogę być też kolorowe i radosne!". I tak, Fargegaten stała się symbolem artystycznej duszy miasta, które potrafi połączyć surową nordycką naturę z szalonym, optymistycznym kolorytem.
A Wam która dzielnica się bardziej podobała? Biała czy kolorowa?
No dobrze, po spacerze po kolorowych i białych uliczkach Stavanger, po napatrzeniu się na wszystkie te urocze drewniane domki, postanowiliśmy zrobić coś zgoła szalonego – zjechać pod wodę.
Bo w Norwegii, zamiast budować mosty, często po prostu drążą tunele. I tak oto, wjechaliśmy do Byfjordtunnelen – najgłębszego podwodnego tunelu drogowego w Norwegii. Wyobraźcie sobie, że zjeżdżacie w dół, a na znakach widzicie nie "uwaga, zakręt", a "jesteś 223 metrów pod poziomem morza". Gdzieś nad wami pływają statki, a ryby pewnie patrzą na wasze reflektory z konsternacją (no ok, prawie patrzą, przecież podwodne tunele nie są ze szkła... jeszcze nie są).
Po wyjechaniu z mrocznego, podwodnego świata, oczom ukazuje się krajobraz wprost z pocztówki. Fiordy, góry i... wyspy. Naszym celem była wyspa Fjøløy, a na niej latarnia morska.


Jadąc przez wyspę, wiatr zaczyna szaleć, a ja myślę sobie: "Czy latarnie morskie muszą zawsze stać w miejscu, gdzie wiatr chce cię zdmuchnąć wprost do morza?". Najwidoczniej tak, bo latarnia na Fjøløy wydaje się być zbudowana z myślą o próbie generalnej przed końcem świata.
Dochodzimy do niej, a wiatr jest tak mocny, że ma się wrażenie, że za chwilę polecimy do Islandii czy innej Grenlandii. Stoi sobie taka latarnia, dumnie oświetlając morze, podczas gdy my próbujemy utrzymać się na nogach.
Na koniec, z wiatrem we włosach i z solą morską na ustach, patrzymy na tę malowniczą scenerię i myślimy: "Było warto!". W końcu, niecodziennie jeździ się samochodem pod morzem tylko po to, żeby zobaczyć latarnię na wietrznej wyspie. A Norwegia? Norwegia po raz kolejny udowodniła, że potrafi połączyć skrajności: urok starych, drewnianych domów z nowoczesnym szaleństwem podwodnych tuneli. A my, turyści, z przyjemnością dajemy się wciągnąć w tę mieszankę, w której ryby i samochody prawie się mijają, a wiatr zawsze ma coś do powiedzenia.


Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądała nasza trasa na mapie, albo po prostu zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje zapraszam do mapy. Linka do lokalizacji na mapie Google znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."
A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór wszystkich map znajdziecie TUTAJ.
Możecie także przejść do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.
A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.
#patentnawypad, #Norwegia, #Norway, #podroze, #travel, #skandynawia, #scandinavia, #trip, #discovernorway ,#Stavanger, #StavangerTravel, #VisitStavanger, #FjordNorway, #Norge, #SkandynawiaTravel, #MieczeWskale, #SwordsInRock, #Hafrsfjord, #GamleStavanger, #BialeDomy, #Fargegaten, #UlicaKolorow, #ColorfulStreet, #NorweskieMuzeumRopy, #NorwegianPetroleumMuseum, #RopaNaftowa, #OdkrycieRopy, #Ekofisk, #Byfjordtunnelen, #PodwodnyTunel, #WyspaFjoloy, #Fjoloy, #LatarniaMorska
#PolacyZaGranica, #PodróżePoEuropie, #EuropeTrip, #BeautifulDestinations, #TravelPhotography, #Landscape, #CityBreak
Komentarze
Prześlij komentarz