Cap of Pag - Chorwacja, księżycowy Pag - Urlop 2025


Pag, położony na Adriatyku, to taka wyspa, która wygląda, jakby ktoś ją nieudolnie wyciął z ciasta. To nie jest ten typ tropikalnej piękności z okładek, ale ma swój specyficzny urok!

Wielkość Pagu jest godna pożarcia, zwłaszcza jeśli masz ochotę na słynny Paški sir. Ma około 60 km długości. Wyobraź sobie, że to jak spacer po sześćdziesięciu boiskach piłkarskich w rzędzie, ale zamiast trawy masz suchy, kamienisty krajobraz, który wygląda jak powierzchnia Księżyca. A szerokość? I tu zaczyna się komedia. Szerokość waha się od 2 do 10 km. To oznacza, że w najwęższym miejscu możesz dosłownie rzucić kamieniem i przeleci on z jednego wybrzeża na drugie (o ile masz naprawdę mocny zamach!). Wyspa jest tak wąska, że czasem zastanawiasz się, czy to jeszcze wyspa, czy już bardzo szeroki most.

Jednym słowem Pag to taki współczesny wzór kobiety, lansowany przez media. Generalnie długa, chuda i wygolona ;) No i jak każda kobieta ma swoją tajemnicę. Otóż pobliżu Novalji, na wzgórzu, znajduje się tajemniczy, idealnie równoboczny trójkąt. Ma wymiary 32 metry na 32 metry i wygląda jak odcisk, który nie mógł powstać naturalnie. Kiedyś go prześwietlano i ponoć znaleziono różnice w magnetyzmie skały wewnątrz trójkąta (lepsze to niż silikonowe wstawki ;) ). 

Ludzie z Pag nie byliby sobą, gdyby nie połączyli tego z... UFO. Według najbardziej popularnej teorii, Trójkąt Paški to nic innego, jak ślad po lądowaniu statku kosmicznego. To by wyjaśniało, dlaczego krajobraz jest tak księżycowy – obcy po prostu poczuli się tu jak w domu!

My tego trójkąta bermudzkiego... wróć! paskiego nie szukaliśmy. Ale podobno podejście do niego jest tak trudne i wymagające, że usunięto drogowskazy do tego miejsca. Widocznie władze Pagu miały dość amerykańskich turystów pozywających ich za kamienie na drodze ;) Ale nie przejmujcie się, ponoć atrakcja nie jest warta zachodu.

Większość osób zna Pag głównie od strony Paskiego Mostu. Zwiedzający wyspę najczęściej docierają do miasta Pag, o którym napiszę później, no chyba że chcą dotrzeć do Novalji.


Novalja, małe miasteczko na wyspie Pag, to cichy, chorwacki kurort... ale tylko poza sezonem. Latem zamienia się w miejsce, które z godnością nosi tytuł „Chorwackiej Ibizy”. To taka hybryda: z jednej strony jesz pyszny, słony Paški sir, z drugiej, próbujesz spalić kalorie tańcząc do wschodu słońca.

Prawdziwym sercem imprezowej Novalji nie jest samo miasto, lecz słynna Plaża Zrće. To jest crème de la crème tego szaleństwa. 

Jest położona z dala od Novalji (około 2-3 km), co jest bardzo sprytnym posunięciem. Mieszkańcy Novalji mogą spać spokojnie (jeśli mają szczęście), podczas gdy w "Żircach" dzieje się to, co dzieje. What happend w Żircach pozostaje w Żircach. No, chyba, że po jakimś czasie okazuje się, że jednak coś z tych Zirć pozostaje, a na dodatek powoduje, że człowiek znowu zaczyna zarywać noce ;)

Plaża Zrće słynie z kilku gigantycznych klubów na świeżym powietrzu, takich jak Aquarius, Kalypso, Papaya i Nomad. To nie są budki z piwem; to są pełnoprawne areny EDM, które goszczą DJ-ów z pierwszej ligi światowej, a imprezy trwają podobno 24 godziny na dobę, z czego do pewnej godziny odbywają się w basenach, zapewne z powodu wysokich temperatur. 

Dlaczego piszę "zapewne"? Cóż.. prawda jest taka, że osobiście tego nie sprawdziłam. Nie, żebym nie chciała. Owszem, miałam takie plany....a potem na ten wyjazd dołączył do mnie i mojego męża nasz pełnoletni syn. Także...no sami rozumiecie...

W każdym razie, jeśli w środku tygodnia zobaczysz kogoś idącego Plażą Zrće z walizką, wiedz, że nie jedzie na wakacje. On właśnie kończył 72-godzinny maraton taneczny i próbuje znaleźć łóżko, którego nie widział od czterech dni.

W Novalji panuje więc zabawny, chorwacki kontrast. Z jednej strony mamy krajobraz księżycowy i spokojne stado owiec, które są podstawą lokalnej gospodarki. Z drugiej, tysiące młodych ludzi, którzy przyjechali tu, by zapomnieć o istnieniu czegokolwiek poza bassem. Kiedy Bura wieje silnie z lądu, zdarza się, że dźwięk dudniącej muzyki z Zrće dociera aż do pastwisk. Mówi się, że lokalne owce, zamiast spokojnie jeść słoną trawę, zaczynają podskakiwać w rytmie techno, co nadaje serowi naprawdę wyjątkowy, energetyzujący smak. Coś jak skrzyżowanie parmezanu z Red Bullem ;) To jest ten sekret, o którym nikt nie mówi.

Imprezowy status Novalji jest tak powszechny, że cała jej infrastruktura jest na to nastawiona. Prawie każdy apartament w Novalji jest wynajmowany i przystosowany do "wymagających" turystów. Miejscowi wiedzą, że jeśli w lipcu słyszysz krzyki o 3 nad ranem, to prawdopodobnie to nie jest wołanie o pomoc, tylko po prostu ktoś zgubił klucze albo... telefon... albo godność.

Lokalne autobusy, tzw. "party busy", kursują non-stop między Novalją a Zrće, działając jako mobilne bary z ludźmi, którzy już odliczają sekundy do kolejnej sesji tanecznej. To jest jak Wahadłowiec Imprezowy, którego głównym celem jest dostarczenie pasażerów na "Orbitalną Stację Szczęścia".

Podsumowując, Novalja to miejsce, gdzie spotyka się surowa, chorwacka tradycja z globalną kulturą klubową. Jeśli kochasz słońce, morze i taniec do upadłego, to jest twoja Ibiza. Ale jeśli szukasz ciszy i spokoju, upewnij się, że twój apartament jest odgrodzony od Zrće przynajmniej jedną górą i dwoma pastwiskami pełnymi owiec-tancerzy! 😉

Jak już wspomniałam, u nas wycieczka do Zrće spaliła na panewce, za to wybraliśmy się pewnego dnia, na sam północny koniuszek Pagu. Taki Cap of Pag. Auto zaparkowaliśmy przy Plaży Mata. Tym razem "przy samej plaży" wynosiło jakieś 2 metry :) Nawet nie musieliśmy wyciągać a auta niczego poza ręcznikami, bo wszystko mieliśmy pod ręką, albo nawet bliżej. To pierwsza z zalet wyjazdu do Chorwacji na koniec sierpnia. Drugą zaletą była jeszcze ciepła woda w morzu, a trzecią możliwość posiedzenia na plaży. Nie wiem jak Wy, ale ja nie potrafię wysiedzieć na plaży podczas pełni sezonu. I to nie z powodu tłumów, bo w Chorwacji jeszcze można znaleźć mniej zaludnione plaże, ale z powodu upału. Osobiście nie przepadam za stanem pieczeni na ruszcie, gdy nawet kremy SPF 500 nie dają rady. Zawsze w takiej sytuacji z zadziwieniem patrzę na spalonych na wędzony heban twardzieli, którzy chyba startują w czelendźu "kto szybciej wymięknie: ja czy fotowoltaika". No sorry, kolorku nabiorę i tak błyskawicznie, nawet w morzu, zresztą mój mąż też jajka woli smażyć na patelni, a nie na kamieniach. Tym razem niespodzianka: owszem, jest ciepło, ale tak przyjemnie, a nie ekstremalnie. Można pływać w morzu, można posiedzieć na plaży nie szukając w panice cienia. Booooosko!

Posiedzieliśmy więc chwilkę na plaży, na chwilkę wskoczyliśmy do morza a potem ruszyliśmy zdobyć Cap of Pag. 

Biegnąca wzdłuż brzegu morza ścieżka jest dość przyjazna, choć zdecydowanie nie nadająca się na klapki. Niech Was nie zmyli całkiem przyzwoity początek tej drogi.

Mapa pokazuje nam, że po drodze miniemy punkt widokowy. Hmmmm.... jeśli chodzi o to coś, co wygląda jak skrzyżowanie stanowiska ogniowego z przydrożną toaletą, a raczej przystankiem dla lokalnych miłośników rakiji, to chyba właśnie to mijamy:

Punktem widokowym można to nazwać przy dużej dozie wyobraźni, albo właśnie wspomnianej rakiji. Albo przy odpowiednim kadrowaniu zdjęć ;) 

Idziemy dalej i w końcu po ok. 1,5 km dochodzimy do samego koniuszka wyspy (Cape Lun). Widok jest bardzo przyjemny, bo widzimy pobliską wyspę Rab oraz piętrzący się masyw Velebitu na stałym lądzie. 

Krajobraz umila nam sporawy kopiec ułożony z kamieni, który zapewne jest odpowiednikiem monet wrzucanych do fontann w celu zaklęcia powrotu w to samo miejsce (zapewne po to, aby odzyskać zainwestowaną kasę).

Zaraz obok znajduje się fragmentu muru, możliwe, że bunkru, na którym wymalowano serce:

Nie wiem jaka jest historia tego miejsca, ale moje myśli krążą wokół wojny, która tak niedawno pustoszyła ten piękny kraj. W mojej głowie powstaje historia:

Na północnym skraju wyspy Pag, pośród ostrych kamieni i dzikiej szałwii, stoi kamienny mur – niemy świadek historii. To właśnie tutaj, w 1991 roku, Ante, młody chłopak z Pagu, który właśnie zaciągał się do Gwardii Narodowej, pożegnał swoją ukochaną Mariję.

Marija trzymała w dłoni małą, złożoną chorwacką flagę, którą miała mu dać na szczęście. Ante, wiedząc, że nadchodzą ciężkie czasy, spojrzał na horyzont, gdzie morze łączyło się z niebem.

— Marija, Bura nadchodzi. Ale ten wiatr nie zniszczy tego, co budujemy — powiedział, wskazując na stojący za nimi mur. — Kiedy wrócę po zakończeniu tej Domovinski rat... Kiedy Chorwacja będzie wolna... namaluję na tym murze symbol naszej miłości i naszej wolności. Będzie to serce z flagą w środku, tak, aby każdy, kto tu przyjdzie, wiedział, że choć świat może się walić, zawsze istnieje coś, co warto chronić.

Złożył obietnicę.

Lata mijały. Ante walczył, a Marija czekała. Czasem dostawała listy – krótkie, zakurzone, pachnące dymem, ale zawsze kończące się zdaniem: „Czekam na ten mur, ljubavi”.

W końcu nadszedł rok 1995. Operacja "Burza" zakończyła wojnę. Ante wrócił. Nie cały – na jego ramieniu widniała blizna, a oczy były starsze, niż wskazywał metryka. Ale wrócił.

Przyjechali razem na północny koniuszek wyspy. Mur stał, tak samo surowy i szary jak go zapamiętali. Ante wyjął puszki farby – niebieskiej, białej i czerwonej. Przez pół dnia, w ciszy, malował wielkie, lekko krzywe serce. Serce, w którego centrum umieścił flagę – tę samą, małą, którą Marija przechowywała przez całą wojnę.

Farba nie wyschła idealnie, bo wiatr podniósł pył i sól z Adriatyku, osadzając je na płótnie z kamienia. I tak to zostało.

Dziś, gdy turyści podziwiają ten mural, widzą nie tylko symbol Chorwacji, ale także kamienną obietnicę. Złamany, ale wciąż stojący mur, na którym wyryto pędzlem hołd dla miłości silniejszej niż wojna i czas.

Mówi się, że Marija i Ante przyjeżdżają tu co roku, w Dniu Zwycięstwa. Stają pod murem, a wiatr cicho szumiąc, opowiada historię żołnierza, który nie zapomniał o swojej obietnicy.

Ale, że co? To nie flaga Chorwacji ale Hajduk Split? Oj, nie czepiajcie się ;) Jakoś nie bardzo mi szło wymyślanie romantycznej historii chorwackich kiboli ;) Zresztą uważam, że zawsze warto przypominać o tym jak niedawno te piękne krajobrazy były świadkiem bratobójczej wojny. W obecnej sytuacji politycznej tym bardziej powinniśmy doceniać pokój, więc wybaczcie mi tą licentia poetica.

A jeśli jesteście miłośnikiem Geocachingu, o którym pisałam TUTAJ, możecie poszukać znajdującego się tutaj kesza. 




Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezekKliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #chorwacja #croatia #visitcroatia #croatiatravel #pag  #ksiezycowawyspa #Novalja #Zrce #CapeLun #CapofPag #zachodslonca #figi #oliwki #wino

Komentarze