Wakacje z Bareją - Chorwacja, księżycowy Pag - Urlop 2025
Po nordyckich przygodach cenowych, architektonicznych i meteorologicznych, dotarliśmy wreszcie do Chorwacji. Ledwo postawiliśmy naszego Volvo (wciąż spalinowego, co w Chorwacji jest mniej kłopotliwe) na parkingu przy naszym noclegu na północy Chorwacji, a już miałam wrażenie, że skandynawski porządek właśnie został zastąpiony bałkańską improwizacją.
Właśnie w tej chwili, gdy mój mózg przełączał się na tryb "słońce i oliwki", zadzwonił telefon.
Dzwoniła kobieta, która miała zarezerwowany pobyt w jednym z naszych polskich, nadbałtyckich hoteli. Aby uniknąć targania walizki, wysłała ją kurierem. Niestety walizka do niej nie dotarła. Za to, w tej samej minucie, kiedy czekała na kuriera z walizką, obsługa hotelu odebrała paczkę. Paczka była zbliżona wielkością do jej walizki, była cała zapakowana w folię (dokładnie tak, jak ona ją wysłała!), ale na niej widniał... MÓJ adres domowy (nie mieszkam w miejscowości do której się udała się wspomniana kobieta) i MÓJ numer telefonu! Wyobraźcie sobie tą sytuację: wjeżdżam do Chorwacji, a nieznana kobieta dzwoni do mnie i pyta się mnie czy wysyłałam walizkę do nadbałtyckiego kurortu! Bareja wstaje z grobu i kłania się w pas!
Absurd osiągnął apogeum: walizka (chyba) była na miejscu, ale formalnie była MOJA, mimo że ja byłam w Chorwacji a mój bagaż razem ze mną! Obsługa hotelu, przestrzegając wszelkich zasad logiki i BHP, nie pozwoliła wspominanej kobiecie otworzyć "mojej" paczki.
Kobieta zadzwoniła do mnie – w końcu na paczce był mój numer! Po wysłuchaniu tej epickiej, kurierskiej pomyłki, oczywiście, wyraziłam zgodę na otwarcie przesyłki.
I co się okazało? Jak nietrudno się domyślić, to była JEJ walizka!
Jakim cudem walizka była zapakowana w folię z MOIM adresem? I dlaczego choć był tam adres innego miasta pojechała do nadbałtyckiego kurortu?
Dla wyjaśnienia sytuacji poprosiłam o fotkę etykiety na paczce. Faktycznie, były tam moje dane, ale też dane nadawcy paczki. Nadawcą był... sklep zoologiczny, w którym przed wyjazdem kupowałam karmę dla moich zwierzaków.
Doszłam do jedynego logicznego wniosku: Firma kurierska musiała uszkodzić oryginalne opakowanie walizki i w akcie improwizacji przepakowała bagaż w folię, którą miała pod ręką. Jak już wspomniałam, parę dni wcześniej zamawiałam do domu karmę, którą dostarczyła mi firma kurierska. Kurierzy z DPD musieli zdjąć folię z mojej paczki i wsadzić w nią walizkę tamtej pani!
Na szczęście, dzięki interwencji telefonicznej i złamaniu wszystkich zasad tajemnicy korespondencji (dla dobra wakacji!), kobieta odzyskała swoją własność. Ale jedno jest pewne: działania firmy kurierskiej pozostają dla mnie największą zagadką logistyczną na osi Norweskich FIORDÓW i Chorwackich WYSEPEK! Zastanawiam się, ile walizek podróżuje teraz w folii z adresem na kocią karmę!
Aż trudno uwierzyć, że to się wydarzyło na prawdę! Nie mniej jednak, po rozwiązaniu tej niesamowitej zagadki logistycznej i wzięciu nieświadomego udziału w tej komedii pomyłek stwierdziliśmy, że całym sobą jesteśmy w Chorwacji, czyli naszym ukochanym bałkańskim kraju profesjonalnych prowizorek. Jakkolwiek brzmi to dziwnie, kocham to całą sobą i pomimo mojej perfekcyjnej natury, czuję się w tym kraju jak w domu!
Po pokonaniu chaosu logistycznego z walizką, zasiedliśmy na tarasie, gotowi na to, co Chorwacja zawsze gwarantowała: upalne, nieprzyzwoicie gorące słońce i ciepłe wieczory.
Zaczęliśmy zamawiać kolację, pełni beztroski. I właśnie w tej chwili, gdy Norwegia wydawała się już tylko mglistym wspomnieniem...nagle, z jasnego nieba, spuściła się na nas ulewa tak intensywna, że wyglądała, jakby to cały wodospad Vøringsfossen postanowił nas odwiedzić na kolacji. Zrobiło się chłodno (!!!), a deszcz zaczął zacinać pod dach.
No tak! Norwegia, urażona naszym wyjazdem, po prostu przyjechała za nami do Chorwacji! Zabrała ze sobą swoją typową nieprzewidywalność pogodową, udowadniając, że nie da się od niej uciec nawet na upalne Bałkany.
W tym deszczowym chaosie dotarła nasza kolacja. Jednym z zamówionych dań była sałatka o intrygującej nazwie: Rondo.
Po szybkich oględzinach zawartości dania, doszliśmy do jedynego słusznego wniosku, który idealnie pasował do tej pełnej chaosu podróży: Sałatka "Rondo" polega na tym, że wrzuca się do niej absolutnie wszystko, co akurat wpadnie kucharzowi w ręce!
Była tam: sałata, kawałek fety, pomidor, oliwka, kukurydza, trochę ogórka, kapary – wszystko, co się akurat "kręciło" po kuchni! Zamiast składników logicznie prowadzących do celu (jak w norweskiej jeździe na 80 km/h), w tej sałatce wszystko zderzało się w jednym, smakowitym, nieprzewidywalnym bałaganie. Swoją drogą, ja tego typu sałatki nazywam "sałatkami na winie", bo wrzucam do nich wszystko co mi się akurat nawinie ;)
W ten sposób, między ulewą (dostarczoną przez Norwegię) a sałatką-rondo (dostarczoną przez chorwacką improwizację), nasza kolacja była idealnym podsumowaniem tego, że chaos, w dowolnej formie, zawsze znajdzie sposób, by nas dopaść.
Ale, ale! Za to hasło do wifi w naszym hotelu było przykładem wyjątkowego uporządkowania:
No ale przecież to Chorwacja! Po co sobie komplikować życie? W Chorwacji przecież jest ono po to aby wieczorem usiąść sobie nad morzem z lampką wina, posłuchać cudownego grania cykad (kocham!!!!!) i po prostu przez ulotną chwilę (albo dwie, albo jeszcze więcej) dryfować na falach spokoju. Ale my nad morzem będziemy dopiero na drugi dzień, więc idziemy spać i rano ruszamy do naszej docelowej miejscówki, tym razem na wyspie Pag.
Pamiętacie jak pisałam o tym jak wjeżdża się do Chorwacji przez tunel Sveti Rok? To magiczny portal do Dalmacji. Pomimo faktu, że w tym roku ponownie byliśmy w Dalmacji (Pag to sama północ Dalmacji), tym razem wybraliśmy drogę przez góry - pasmo Velebitu, a więc górą a nie dołem :)
Może wiecie, że jeśli zmierzacie w kierunku wyspy Pag, możecie na nią dojechać na trzy różne sposoby. Pierwszy - historycznie najstarszy, to droga wzdłuż wybrzeża, Jadrańska Magistralą (zwaną popularnie Jadranką). To droga dość niebezpieczna, wąska i kręta, ale widokowo najpiękniejsza. Drugi sposób to dojazd autostradą w kierunku Zadaru i zaraz za kompleksem tuneli ze Svetim Rokiem na czele - odbicie w kierunku Pagu. W tej opcji na wyspę dojedziecie przez piękny Paski Most. To chyba najbardziej popularna droga.
No i jest jeszcze jedna droga, którą wybraliśmy tym razem. Aby pojechać w ten sposób, musicie jeszcze przed Svetin Rokiem odbić z autostrady w kierunku Gospića, skąd zaczniecie się serpentynami wspinać na Velebit. Droga jest całkiem przyjemna, bo choć stosunkowo wąska (ale bez przesady, mamy tu jednak pas w jedną i drugą stronę), to widokowo jest przepiękna! Dalej kierujcie się na Karlobag, Priznę, do której dojedziecie kawałkiem Jadranki, a gdzie wsiądziecie na prom na Pag.
Zanim jednak zjedziemy z Velebitu, na górze zatrzymujemy się na punkcie widokowym Kubus, Ura (taka nazwa jest na mapach Google). Pogoda zmieniła się na typowo chorwacką, na niebie nie ma ani jednej chmurki. Boooosko! Oczywiście po drodze wskoczyliśmy już w klapki i krótkie spodenki, bo choć jest już koniec sierpnia, to pogoda jest typowo letnia (bardzo bardzo letnia, ale nie "letnia" lecz upalna). Zatrzymujemy się na parkingu znajdującym się zaraz za wiaduktem, wysiadamy z auta.... Ja pier.... ZIMNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I to jak zimno! Ale jak to? Przecież to Chorwacja! No tak, ale jesteśmy na szczycie góry, i wieje nawet nie jak "w kieleckim na 7mym peronie" ale co najmniej jak na norweskim płaskowyżu Hardangervidda! W panice wskakujemy w spodnie i polary, a potem wspinamy się na górę. To tylko kilka metrów, ale jest dość stromo, więc zdecydowanie bardziej przydatne są porządne buty zamiast klapek.
Już z parkingu widok na księżycowy Pag powala na kolana:
ale im wyżej tym widok jeszcze lepszy!
Wieje niemiłosiernie i nawet ciężko jest zdjęcia porobić bo wiatr wyrywa telefon z ręki. Ale pomimo tego widok wart jest tego zimna.
Zjeżdżamy na dół, w kierunku Prizny. Kolejne serpentyny a widoki wbijają człowieka w fotel.
Może wiecie, że Pag jest zwany Księżycową Wyspą (Mjesečev otok) ze względu na swój niesamowicie surowy, jałowy i kamienisty krajobraz. Zamiast bujnej śródziemnomorskiej roślinności, dominują tu wapienne skały i niewiele więcej. Co powoduje ten stan rzeczy? Całą winę ponosi lokalny, niezwykle silny, kontynentalny wiatr: Bora (Bura). Wiatr ten wieje z gór (z lądu) i jest absolutnie bezwzględny. Kiedy pędzi nad kanałem Velebit, jest tak silny, że po dotarciu na wyspę, wyrywa całą ziemię spomiędzy skał i unosi ją w powietrze. Wygląda to tak, jakby Bora była wściekłą ekipą sprzątającą, która stwierdziła, że na Pagu jest za dużo brudu (czyli ziemi) i po prostu wszystko zmiotła, zostawiając jedynie gołą skałę.
Ale to nie koniec! Bora jest tak silna, że porywa słoną wodę z Adriatyku i wyrzuca ją na ląd w postaci mikroskopijnych cząsteczek soli. Ta sól pokrywa skały i nieliczną roślinność cienką, białą warstwą. To sprawia, że krajobraz wygląda jeszcze bardziej kosmicznie i jeszcze mniej gościnnie dla zwykłych roślin. I tu leży klucz do słynnego Paškiego sera (Paški sir)! Owce pasą się na tych nielicznych, słonych ziołach, a ich mleko samo z siebie jest już naturalnie doprawione solą morską, którą przyniosła Bora! Ale o Paškim serze napiszę w jednym z kolejnych odcinków bloga.
Na zdjęciach wyspa wygląda faktycznie na białą, ale gdy tylko się do niej zbliżycie, a zwłaszcza na niej staniecie, okazuje się, że te białe skały nie są białe, ale żółte czy też beżowe! O co chodzi?
Ten wizualny "oszust" jest wynikiem kombinacji kilku faktów geologicznych i optycznych:
Skały na Pagu to głównie wapienie i dolomity, które naturalnie mają odcień od białego do jasnoszarego.
Wspomniany ciepły odcień (beż/żółty) powstaje w wyniku obecności minerałów żelaza (tlenków i wodorotlenków żelaza) w ich składzie. Nawet śladowe ilości tych związków mogą nadawać skałom delikatne, rdzawe zabarwienie – stąd ciepły beż lub żółty, który widzimy z bliska. Słońce i wietrzenie tylko ten proces potęgują.
Jak już ustaliliśmy, wiatr Bora rozpyla na całej wyspie sól morską. Ta sól odkłada się na skałach. Kryształki soli są białe i błyszczące. W połączeniu z intensywnym chorwackim słońcem, warstwa soli działa jak naturalny, silny rozjaśniacz. Odbija światło, sprawiając, że całe zbocza wydają się znacznie jaśniejsze, niemal śnieżnobiałe lub kredowobiałe, zwłaszcza z dużej odległości.
Kiedy patrzymy na duże połacie Pagu z lądu lub z morza, światło słoneczne pada na ogromną, jednorodną powierzchnię. Ta jasna (choć w rzeczywistości beżowa) skała, pokryta białym pudrem solnym, odbija tak dużo światła, że optycznie "zalewa" oko bielą, maskując drobne, cieplejsze odcienie.
Kiedy staniemy tuż przy skale, nasze oko może rozróżnić detale – tam widać naturalne, żółtawe przebarwienia wynikające z minerałów żelaza.
Jak widać, wyspa Pag to mistrzyni fotoshopu. Na zdjęciach robionych z lotu ptaka lub z dużej odległości używa filtra "Biel Księżycowa" (soli i odbicia światła), ale gdy podejdziesz bliżej, zobaczysz jej prawdziwy kolor – "Naturalny Beż" – będący efektem żelaza i słońca. Nie dajcie się nabrać na te białe skały!
Jak już wspominałam, docieramy do Prizny, gdzie wsiadamy na prom do portu Žigljen na Pagu. Promy w sezonie pływają często, a bilety najlepiej kupić przez internet. Pisałam o tym TUTAJ. Ale uwaga! Jeśli będziecie chcieli wracać ta samą drogą, w pobliżu portu Žigljen, jest bardzo słaby zasięg sieci, więc lepiej kupić bilety wcześniej. W każdym razie gdy będziecie dojeżdżać do Prizny, możecie stanąć w kolejce aut, które zatrzymują się wcześniej, przy budce z biletami. Jeśli kupicie bilet przez apkę Jadroliniji, możecie spokojnie je ominąć i stanąć we właściwej kolejce do promu.
Wjeżdżamy na prom i gdy tylko wysiadamy z auta, w końcu czujemy na sobie cudownie ciepłe powietrze Śródziemnomorza. Na to czekałam przez całe wakacje! To nasz 14ty pobyt w Chorwacji! Oczywiście muszę od razu stanąć na górnym pokładzie promu i powdychać te cudowne powietrze. Prom rusza, a wyspa Pag już nie wygląda na białą, tylko beżową.
Po kilkunastu minutach przybijamy do wyspy i z niedowierzaniem wpatrujemy się w krajobraz. TAM NIE MA ZUPEŁNIE NIC!!!!!! Tylko przystań i gołe skały! To Chorwacja?! Takiej jej odsłony jeszcze nie widzieliśmy. Z jednej strony widok intryguje, z drugiej zachwyca i trochę przeraża. Człowiek uświadamia sobie siłę natury, która w tak niesamowity sposób ukształtowała krajobraz.
Zjeżdżamy z promu, jeszcze tylko szybkie zakupy, zakwaterowanie i zaraz potem krótkim spacerkiem ruszamy nad morze. Nasza miejscówka znajduje się za słynną Novalją. Ta część wyspy już nie ma tego księżycowego krajobrazu. Są tu drzewa, krzewy, przy drodze rosną figi :) Tu czuję się jak w domu. Witaj Chorwacjo ... tak bardzo tęskniłam !!!!!!!!!!!
Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.
Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."
A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.
A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.
#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #chorwacja #croatia #visitcroatia #croatiatravel #pag #Prizna #Žigljen #KubusUra #ksiezycowa wyspa #promy #zachodslonca #figi #oliwki #wino



.jpg)















(1).jpg)







Komentarze
Prześlij komentarz