Duński wyskok do Szwecji, gdzie króluje World of Volvo - Göteborg, Szwecja - Dania - Majówka 2025

Ciśnienie miał mój mąż i syn. Mąż jednak bardziej. Ja ciśnienia nie miałam, ale ponieważ wizyta w muzeum Ferrari, Alfa Romeo, Porsche i Mercedesa zobowiązuje, więc także byłam za. Ale o czym mowa? Jak się może domyślacie po tytule, chodzi o muzeum Volvo w Szwedzkim Göteborgu. A ponieważ z naszej duńskiej miejscówki mieliśmy do Göteborga tylko jakieś 3 godziny jazdy, jeden dzień z majówki przeznaczyliśmy na wycieczkę do Szwecji. Jeśli jednak myślicie, że tego dnia tylko samochody nam były w głowie, mocno się mylicie. Nie byłabym sobą gdybym przy okazji nie chciała zaliczyć po drodze kilku szwedzkich niemotoryzacyjnych perełek.

Ruszyliśmy więc z samego rana do Helsingør (to to miasto z zamkiem Hamleta), skąd do szwedzkiego Helsingborg popłynęliśmy promem. Ponieważ odległość pomiędzy miastami jest niewielka (z brzegu  Helsingør Helsingborg jest dobrze widoczny, bo miasta dzieli około 10 km), prom płynie raptem 20 minut. Co ciekawe, jeśli chcecie na tym promie kupić alkohol, sklep wolnocłowy jest otwierany tylko gdy prom znajduje się na terytorium Danii (w Szwecji alkohol można kupić wyłącznie w sklepach monopolowych prowadzonych przez państwo). 

Prom jak to prom, pomimo spokojnego morza nieco buja, a nasze auto bujania nie lubi co musi oznajmić uruchomieniem alarmu. A, że obsługa promu hałasu nie lubi (i ja się im nie dziwię) po powrocie do auta znajdujemy za wycieraczką taką oto karteczkę:

Dobrze, że mamy tłumacza Google, bo my ani po duńsku ani po szwedzku ani be ani me, ani kukuryku (a może jednak? czy szwedzkie koguty pieją po szwedzku czy po koguciemu?), w każdym razie na karteczce widnieje informacja o treści mniej więcej takiej: "na drugi raz chamie wyłącz alarm"(te soczyste epitety to tylko moja interpretacja).  Oczywiście chodzi bardziej o podróżujące promem zwierzęta, choć i komfort obsługi promu też nie jest bez znaczenia. W każdym razie bijemy się w pierś i googlujemy jak w naszym aucie wyłączyć alarm.

Bez większych przygód dojeżdżamy do Göteborga (uwaga: paliwo w Szwecji jest tańsze niż w Danii, w owym czasie - maj 2025 - o ok 2 zł na litrze!). 

Auto zostawiamy na muzealnym parkingu i ruszamy.

Zanim jednak wejdziemy do muzeum, krótka dygresja w temacie toalet, bo z nich korzystamy zanim pogrążymy się w świecie motoryzacyjnych cudów. Wszak to bardzo istotny element podróżowania ;) Co z tymi toaletami? Pamiętacie hiper toalety w austriackim Salzburgu w Hangarze Red Bulla? A ekstremalną toaletę we włoskich Alpach? A pamiętacie co rok temu pisałam o toaletach w Danii? Co kraj to obyczaj prawda? Tym razem podczas majówki zarówno w Danii jak i w Szwecji często spotykamy toalety gender!

Czyli takie bez wskazania na płeć. I super! Wiecie jak jest. Wieczne kolejki do damskich toalet i brak kolejek do męskich. Dlaczego my kobiety mamy cierpieć z powodu różnicy płci? Komu przeszkadza, kto co robi za ścianką obok? Przecież zawsze jesteśmy sami w kabinie! W sumie kto i po co wymyślił osobne toalety dla pań i panów? Ja rozumiem, gdy autokar z wycieczką staje np. w lesie i pada hasło: "panie na prawo, panowie na lewo". Ale po pierwsze w lesie nie ma kabin, a po drugie chyba rzadko kiedy w obecnych czasach autokary stają w lasach. Pomijam fakt, że świat się tak zmienił, że gdyby kierowca autokaru chciał się zatrzymać w lesie, podróżni pierwsze co by pomyśleli, to "porwali nas, będą grabić i gwałcić" ;) Podsumowując: dla mnie toalety gender są jak najbardziej ok. A jak mam ciśnienie na pilne skorzystanie, to nawet bardziej niż ok ;)

Skorzystaliśmy już z toalety, wejdźmy więc do muzeum, gdzie "wita" nas "najpiękniejszy model Volvo". Trudno się nie zgodzić z tą opinią bo auto rzeczywiście cieszy oczy:


Volvo to nie tylko samochody osobowe, więc na "dzień dobry" mamy także przedstawiciela wagi ciężkiej: 

Podobnie jak w Mercedesie, najpierw wjeżdżamy windą na górę. Wchodzimy i wpadamy w wirtualny świat konstruktorów Volvo. Nie wiem czy wiecie, ale Volvo ma ambicje zostać producentem najbezpieczniejszych aut na świecie. Dowiadujemy się więc dlaczego kobiety częściej wychodzą w wypadków komunikacyjnych z poważniejszymi obrażeniami niż mężczyźni. Okazuje się, że manekiny służące do crash testów mają sylwetki mężczyzn. A nie jest tajemnicą, że kobiety są inaczej zbudowane od mężczyzn (i inaczej korzystają z toalet ;) ). W zasadzie to oczywiste i zrozumiałe. Dlaczego jednak nikt o tym wcześniej nie pomyślał? 

Kolejna atrakcja to możliwość udziału w crash teście. Wchodzimy do kabiny udającej fragment miejskiego autobusu. Możemy usiąść, albo stać. Kabina się rozpędza (a przynajmniej tak to odczuwamy) i nagle zatrzymuje. Przeciążenia nie są duże, więc i fun nie do końca taki jakbyśmy sobie życzyli, ale zawsze to daje jakieś pojęcie powstających przeciążeń, a przecież bezpieczeństwo zwiedzających też jest ważne ;) Kolejne atrakcje w tej części muzeum są jeszcze bardziej wirtualne. Możemy w okularach VR sterować wirtualną motorówką, jak i kierować wirtualnym bajkowym samochodem. Wirtualny system analizuje nasze emocje. Możemy próbować utrzymać na wirtualnej tacy wirtualną piłeczkę. 


Na koniec możemy wsiąść do kabiny ciężarówki, tym razem nie wirtualnej - przynajmniej nie do końca. Kabina jest jak najbardziej realna, reszta ciężarówki najwyraźniej jest jednak wirtualna. 

Podążamy dalej przez kolejne wirtualne sale, ale niestety chyba mamy pecha, bo atrakcje, którymi miały nas zachwycić są wirtualne podwójnie. Ten wyższy poziom wirtualności jest taki, że ich działanie musimy sobie wyobrazić, bo najzwyczajniej w świecie są popsute. Ja z tej części ekspozycji wychodzę z mieszanymi uczuciami.

No ale zbliżamy się do prawdziwych (czyli niewirtualnych) samochodów, więc od razu humor mi się poprawia tym bardziej, że o pierwszym samochodzie Volvo model V4 dowiadujemy się ciekawej anegdoty. Otóż na początku, w tych modelach przekładnia tylnej osi została zainstalowana nieprawidłowo i auto po wyjeździe z fabryki mogło jeździć tylko do tyłu! Cóż... przecież to były pierwsze samochody! Skąd mechanicy mieli wiedzieć jak co się montuje? Grunt, że śrubki nie zostały, czyli wszystko powinno być ok ;) Oczywiście defekt szybko naprawiono i od tej chwili wszystkie modele jeżdżą do przodu, a czasem nawet i do tyłu ;)


Możemy się też dowiedzieć jak powstała nazwa Volvo, która nawiązuje do łożyska (volvo to po łacinie "toczyć się")


a także samo logo, które z kolei nawiązuje do chemicznego symbolu żelaza aby uhonorować wieloletnią tradycję wysokiej jakości szwedzkiej stali.


Jak już wspomniałam Volvo to nie tylko auta osobowe. To także pojazdy budowlane, takie jak koparki...

a ponadto autobusy,


traktory,

i jeszcze raz auta osobowe :)



Ponieważ Volvo zawsze stawiało na bezpieczeństwo, opracowywało mnóstwo rozwiązań, które później stawały się standardem w innych autach. Spójrzcie na pierwszą kamerę cofania! Ten mega obiektyw z tyłu i monitor w kabinie kierowcy wygląda jakby żywcem przeklejony z pierwszych komputerów osobistych!


W muzeum Volvo brakowało mi aut koncepcyjnych, bo to one zawsze mnie niesamowicie kręcą. Honor trzymało jedynie Volvo YCC. Fakt, że ten honor trzymało wyjątkowo skutecznie, bo ten model powstał jako auto stworzone przez kobiety przede wszystkim dla kobiet, choć tak na prawdę dla wszystkich.


Powstał w ten sposób samochód nie tylko piękny, ale także wyjątkowo praktyczny.



Odpowiednie schowki na kobiecie utensylia to szczegół w świetle prozaicznie prostych a zarazem genialnych innych rozwiązań. Możliwe, że faceci tego nie zrozumieją, ale dobieranie się do maski auta, wymacywanie tego dynksa aby dało się cholerstwo otworzyć (i nie połamać paznokci!!!), potem poszukiwanie pręta do podparcia maski, odkręcanie korka i brudzenie rąk całym tym ambarasem to dla większości kobiet jazda bez trzymanki. A chodzi przecież tylko o dolanie płynu do spryskiwaczy, a nie gruntowną diagnozę usterki silnika! Czy nie można tego rozwiązać w ten sposób?!


I czy to takie niezwykłe, że kobieta niekoniecznie chce wybierać spomiędzy czarnej, czarnej i czarnej tapicerki i pokrycia foteli? No ok, czasem do wyboru jest jeszcze biała. Dzieci z czekoladą lubią to. 

A gdyby tak fotele były w kwiatki?! A najlepiej gdyby je można było dopasować kolorem do stylistyki torebki!


Jak mogło w związku z tym mogło wyglądać projektowanie Volvo YCC?

W pewnym słonecznym, choć nieco wietrznym dniu w Göteborgu, zebrała się grupa projektantów Volvo. Zadanie było proste (przynajmniej na papierze): stworzyć samochód przyszłości zaprojektowany przez kobiety dla kobiet. Szef działu projektowego, pewien siebie mężczyzna o imieniu Björn, z uśmiechem ogłosił: "Panie i Panowie, czas uwolnić naszą wewnętrzną... kobietę!"

Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwała Astrid, główna projektantka z błyskiem w oku. "Björn, z całym szacunkiem, myślę, że mamy tu kilka całkiem kompetentnych prawdziwych kobiet, które mogłyby poprowadzić ten projekt."

Tak więc Astrid przejęła stery, a Björn, nieco zdezorientowany, został przydzielony do "zespołu ds. ergonomii torebki".

Pierwsza burza mózgów przypominała raczej babskie ploteczki przy kawie, ale z mnóstwem szkiców i karteczek samoprzylepnych. Ktoś wspomniał o problemie z parkowaniem równoległym, ktoś inny o braku miejsca na zakupy, a jeszcze ktoś o wiecznie gubiących się kluczykach.

"Dosyć!" zawołała Ingrid, specjalistka od innowacyjnych rozwiązań. "Stwórzmy samochód, który parkuje sam! I taki, który ma wbudowany system lokalizacji kluczyków z głosem Channinga Tatuma!"

Pomysł z Channingiem Tatumem ostatecznie upadł (dział prawny miał pewne zastrzeżenia), ale idea automatycznego parkowania została. Podobnie jak inteligentne schowki, które same "wyskakiwały" po naciśnięciu odpowiedniego przycisku (początkowo jeden z prototypów uparcie wysuwał pudełko z chusteczkami, gdy ktoś chciał otworzyć schowek na okulary).

Zespół ds. ergonomii torebki Bjorna miał swoje własne wyzwania. Po tygodniu intensywnych badań doszedł do wniosku, że damska torebka jest niczym czarna dziura - pochłania wszystko i nigdy niczego nie oddaje (doprawdy, odkrycie warte Nobla!). Ich przełomowym pomysłem był specjalny "portal torebkowy" - otwierana przestrzeń z własnym oświetleniem i przegródkami na wszystko, od szminki po awaryjny zestaw do szycia.

Kolorystyka wnętrza była przedmiotem wielu debat. "Kremowy!" krzyczała jedna projektantka. "Nie, głęboki ametyst!" upierała się druga. Ostatecznie wybrano paletę inspirowaną skandynawskim świtem, która okazała się... dość beżowa. Ale za to bardzo relaksująca! Projektantki nie byłyby jednak kobietami gdyby owym świtem nie wyrosły na niej drobne kwiatki!

Najwięcej śmiechu było jednak z systemem "Easy Entry". Początkowo zakładano, że fotel kierowcy będzie wysuwał się niczym tron, a kierownica unosiła się do góry z teatralnym westchnieniem. Pierwszy prototyp wyglądał bardziej jak mechaniczny wieloryb wyrzucający z siebie pasażera. Po kilku poprawkach system stał się nieco bardziej subtelny.

Kiedy wreszcie Volvo YCC było gotowe do prezentacji, Björn podszedł do Astrid z niepewnym uśmiechem. "No cóż," powiedział, "chyba udało nam się uwolnić... ducha innowacji?"

Astrid uśmiechnęła się szeroko. "Björn," odparła, "myślę, że po prostu stworzyliśmy całkiem niezły samochód."

A plotki głoszą, że gdzieś w archiwach Volvo wciąż leży prototyp z głosem Channinga Tatuma, czekający na swój wielki dzień. I kto wie, może kiedyś doczekamy się "portalu torebkowego" w standardzie. W końcu, kto nie chciałby, żeby jego torebka miała własne oświetlenie?

Wróćmy jednak do muzeum. Podziwiamy kolejne eksponaty...




no i zwiedzamy kolejną kabinę ciężarówki!


Z kolejnych multimedialnych prezentacji dowiadujemy się jak projektuje się samochody...


a w specjalnym tunelu sprawdzamy jak bardzo opływowe kształty ma nasza twarz i nawet dostajemy filmik  z tego eksperymentu (wierzcie mi, filmik został przeze mnie sklasyfikowany jako połączenie karykatury z nagraniem z sesji u kosmetyczki, więc zdecydowanie nie nadaje sie do publikacji - szanujmy się 😎!



Relaksujemy się wirtualną podróżą po fiordzie...


a na koniec sprawdzamy swoje umiejętności jako obsługa koparki!


Obowiązkowy muzealny sklepik i posiłek regeneracyjny w muzealnym bufecie, gdzie płacimy po niecałe 70zł od osoby, ale za to jemy na full, a jedzenie jest bardzo smaczne. No i w cenie jest woda, kawa i herbata - także na full.

Po zwiedzeniu muzeum przechodzimy jeszcze przez show room z najnowszymi modelami Volvo. Do każdego można wsiąść, a osoby towarzyszące (czytaj: niezainteresowane lub wykończone zwiedzaniem) mogą się zrelaksować na fotelikach, których zestaw razem ze stolikiem jest przyporządkowany do każdego auta. I najważniejsze, że nie ma tam żadnych sprzedawców, którzy nas na siłę próbują przekonać jak bardzo jest nam potrzebny nowy samochód ;) Zwłaszcza taki, na który nas niekoniecznie stać ;)



Na zewnątrz budynku trafiamy jeszcze na ukłon w kierunku sąsiedniej Danii w postaci naturalnej wielkości samochodu Volvo z klocków lego.


Nam zwiedzenie muzeum wraz z posiłkiem regeneracyjnym zajęło ok 3 godzin. Z pewnością warto je zobaczyć, choć nie ukrywam, że po bogactwie ekspozycji muzeum Mercedesa, byłam trochę rozczarowana. Według mnie, ilość samochodów nie spełniła moich oczekiwań. Ja wiem, że Volvo nie celuje w sporty motorowe, co nieco ogranicza zakres ekspozycji, jednakże marka spokojnie i bardzo atrakcyjnie mogłaby to uzupełnić pojazdami budowlanymi itp. Raptem jeden koncept, to też mało, a przecież modele koncepcyjne ukazują możliwości i zdolności wizjonerskie twórców samochodów. Jednym słowem - skandynawski minimalizm, co w aspekcie naszych oczekiwań się nie do końca sprawdziło.

W niektóre dni można oprócz muzeum zwiedzać fabrykę i to na pewno w znaczny sposób uatrakcyjnia imprezę. Niestety w czasie gdy byliśmy w Danii, fabryka nie otwierała swoich podwoi dla zwiedzających. Jeśli jednak natraficie na taką możliwość, z pewnością warto z niej skorzystać.

Wracając w kierunku promu, który tym razem bez nękania obsługi tęsknotą naszego auta do swoich właścicieli, dowiezie nas do miejscówki w Danii, zatrzymujemy się jeszcze w dwóch miejscach. Pierwsze to niewielki acz bardzo klimatyczny zameczek Tjolöholm (szw. Tjolöholms slott) położony nad fiordem Kungsbacka. Zameczek jest najbardziej znany z  odbywających się w nim co roku jarmarków bożonarodzeniowych, na których lokalni wystawcy i rękodzielnicy prezentują i sprzedają swoje wyroby. Oczywiście można go zwiedzać, ale my po Kronborgu i Ferderiksborgu mamy zdecydowany przesyt zamkowy a poza tym nie chcemy aby nasze duże dzieci poczuły się molestowane historią czy architekturą. Wystarczy więc nam spacer dookoła zamku i niewielkich acz bardzo urokliwych jego ogrodach.








Zameczek jest położony nad fiordem Kungsbacka. Z tego co wiem fiordem jest głęboka zatoka morska o stromych, skalistych brzegach, wcinająca się w głąb lądu. Tutaj zatoka nie jest głęboka (chyba) a jej brzegi o ile są skaliste, o tyle zupełnie nie są strome. Dlaczego więc fiord jest fiordem, skoro nie jest fiordem? Trudno mi pojąć tą geologiczną zagadkę. Inna sprawa, że cały ten fiord niefiord ma 10 km, więc może w innych częściach jednak jest bardziej fiordowy.

Czego by jednak o okolicy i morskim wybrzeżu nie powiedzieć, miejsce jest wyjątkowo piękne i klimatyczne. Zresztą popatrzcie na zdjęcia.



Ruszamy w dalszą podróż, ponieważ drugim punktem wypatrzonym przeze mnie na mapie jest latarnia. To kolejne miejsce niebyt popularne turystycznie (choć "niezbyt" jest dużym niedopowiedzeniem - oprócz nas nie ma tam kompletnie nikogo). Już zamek Tjolöholm poprawił mi humor, a teraz micha mi się cieszy pełną... michą ;) Takie odludne klimaty aspołeczne jednostki na jakie z mężem wychodzimy lubią najbardziej :) Oczywiście nie przesadzajmy z tymi aspołecznymi, bo do wszelkich imprez jesteśmy pierwsi, ale zatłoczone atrakcje turystyczne kompletnie nas nie bawią. 

Podążamy w kierunku miejscowości Bua, gdzie na skalistym wybrzeżu znajduje się niewielka latarnia (Krogstadsudde Lighthouse). O ile o zamku Tjolöholm znalazłam niewiele informacji, o tyle o latarni dowiedziałam się tylko tego, że została zbudowana w 1928 roku. Ma więc już niemal 100 lat. Do latarni wejść nie można, ale sam spacer wokół niej jest bardzo klimatyczny. Spójrzcie tylko na te zdjęcia! Czyż nie jest tam pięknie? 



W oddali za niewielką morską zatoką widzimy coś co wygląda jak elektrownia. Ale gdzie to coś ma kominy? Po powrocie do domu zaciekawieni studiujemy mapę. I co widzimy? Zamazaną plamę! Serio! O ile wszystko dookoła ma ostre kontury, o ile ten obszar jest zamazany. Oczywiście ciekawi nas to coraz bardziej. Nie ma to jak zakazany owoc, już nawet biblijna Ewa się temu nie oparła a co dopiero zdecydowanie niebiblijny Janusz i Grażynka. Okazuje się, ze zamazany obraz to elektrownia jądrowa! Szkoda, ze nie wiedziałam, porobiłabym jakieś zdjęcia 😎 A tak możecie się jedynie pozachwycać latarnią. Inna sprawa, że raczej trudno się zachwycać betonozą elektrowni jądrowej. Z drugiej strony Janusz i Grażynka pochodzą z czasów katastrofy w Czarnobylu, więc przebywanie rzut beretem od tego typu obiektu już samo w sobie budzi niepokojące emocje. No ale trudno aby tak nie było gdy niewtajemniczonym w sytuację dzieciom i ich rodzicom, którzy mieli koncertowo mydlone oczy w tym zakresie, wtykano płyn lugola (dla niezorientowanych, to taki specyfik, który miał zapobiegać skutkom katastrofy elektrowni jądrowej, oczywiście skutkom, których oficjalnie nie było). Dla przypomnienia dodam, że elektrownia w Czernobylu wybuchła niemal równe 39 lat temu, ponieważ było to 27 kwietnia 1986 roku, a my koło szwedzkiej elektrowni byliśmy 4 maja.





Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądała nasza trasa na mapie, albo po prostu zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje zapraszam do mapy. Linka do lokalizacji na mapie Google znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór wszystkich map znajdziecie TUTAJ.

Możecie także przejść do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #szwecja #sweden #visitsweden #swedentravel #VolvoMuzeum #VolvoMuseum #Goteborg #Goeteborg #HistoriaVolvo #KlasykiVolvo #SamochodyVolvo #CiezarowkiVolvo #AutobusyVolvo  #MaszynyVolvo #Motoryzacja #HistoriaMotoryzacji #Tjolöholm #TjolöholmsSlott #Bua #latarnia #lighthouse #elektrowniajadrowa #fjordKungsbacka #fiordKungsbacka #KrogstadsuddeLighthouse


Komentarze