Romantyczne klify- Stevns Klint - Dania - Majówka 2025

Ten dzień zaczął się bardzo interesująco. Jaki czas temu wypatrzyłam w Internecie, że na obrzeżach Kopenhagi znajduje się osiedle o ciekawym kształcie. Ponieważ wiedzieliśmy, że w zasadzie będziemy mieli je po drodze, koniecznie chciałam je zobaczyć. I faktycznie! Forma osiedla jest taka, że nie powstydziliby się jej rodowici kosmici ;) Na mapach Google wygląda to mniej więcej tak:

A w rzeczywistości tak:

te naklejone gałązki musicie mi wybaczyć - sądzę, że mieszkańcy nie byliby zadowoleni z publikacji oryginalnego zdjęcia

Fakt, że posesje są tak na prawdę malutkie, a ich nietypowy kształt chyba też nie jest atutem. No, ale kto zrozumie kosmitów? ;)

Z kosmicznej wioski podążamy w kierunku południowego wybrzeża Zelandii, gdzie przycupnęły malownicze klify. Pamiętacie jak w zeszłym roku zwiedziliśmy klify na wyspie Møn? Tym razem zmierzamy w kierunku Stevns Klint. To także klify kredowe, nieco mniejsze, ale też warte zobaczenia. Historia ich powstania to lekki horror. Otóż jak może wiecie 66 mln lat temu na Ziemię zbłądziła asteroida. Ponieważ była ona dość roszczeniowym stworzeniem, zażyczyła sobie zająć dość konkretne miejsce w historii naszej planety. W owym czasie mieszkały tu głównie dinozaury, a ludzie byli dopiero w planach (nie wierzcie politykom, którzy twierdzą inaczej!). Asteroida, aby zaistnieć musiała zrobić coś co Ziemia by popamiętała na długie lata, ba, nawet miliony lat. Wbiła się więc w Ziemię tak, aż nawet najstarsze dinozaury by to zapamiętały...gdyby przypadkiem przez to nie wyginęły. Chyba z tym asteroida się nie liczyła, bo tak trochę bez sensu jest przy okazji zniszczyć świadków swej wielkości. No, ale na myślenie było już za późno. Dinozaury wyginęły, a z nimi ponad połowa tamtejszej fauny i flory. No i teraz klify składają się przede wszystkim z miękkiej warstwy kredy, która zawiera miliardy mikroskopijnych skamieniałych resztek alg. Kolejną warstwą jest glina, a na niej leży warstwa wapienia, składająca się ze szkieletów kolonijnych zwierząt morskich. W klifach znaleziono też ślady wspomnianej asteroidy, a widoki okolicy jej wyskoków, czyli wspomniane klify, są na prawdę poezją dla zmysłów.

Przy okazji, w oddali, niemal na horyzoncie można zobaczyć słynny most łączący Danię ze Szwecją. Most Øresund, bo to o nim mowa ma niemal 8km długości, a przejazd nim jest słono płatny. W sumie cieśnina Sund od zawsze była dochodowa! Pamiętacie historię powstania zamku Kronborg? Kiedyś w ten sposób łupiono statki, teraz kierowców ;) No ale z drugiej strony taki most jednak kosztował, co usprawiedliwia to myto.

Ale wróćmy do klifów. W pierwszej kolejności warto się zatrzymać przy Stevns Klint Naturcenter, bo jest tam spory bezpłatny parking, a niedaleko znajduje się także piękny punkt widokowy na klify. Niestety można je tam zobaczyć tylko z góry, ale i tak warto. 

Zaraz obok jest kamieniołom, który też oferuje ciekawe widoki, a podziwiać je można z przygotowanej w tym celu ławeczki:



Jedziemy dalej i dojeżdżamy do Stevns Fyrecenter, czyli majestatycznej latarni na skraju klifów. 



Niestety pomimo tego, że zgodnie z wiszącym haromonogramem, latarnia powinna być otwarta, całujemy klamkę :( Obok latarni jest malutki budynek, zza którego co jakiś czas wychodzą ludzie. Wychodzą, jak wychodzą, tak na prawdę wyłaniają się z krzaczorów. Rozglądamy się po terenie i widzimy, iż biegnie tam ścieżka, która zgodnie z mapą zaprowadzi nas do kolejnego miejsca, do którego zmierzamy. No i całe szczęście, że jest, bo wchodzenie w krzaczory, gdzie nie wiadomo kto jest i jakie ma zamiary (albo jakie zamiary mamy my ;) ) może się różnie skończyć. Niejeden z takich krzaczorów wychodził uchachany...albo i nie ;) Dziarsko więc ruszamy w nieznane, wszak niespodzianki są wisienką na torcie podróżowania... zazwyczaj ;) Ponieważ jednak przyjechaliśmy autem, ja z synem postanawiamy powędrować ścieżką na piechotę, a mąż z córką nie bez radości z ich strony oferują się podjechać na miejsce autem.

No cóż...zapewne im się wydaje, że tą deklaracją złapią Pana Boga za nogi, ale to my dostajemy w gratisie przepiękne widoki, które towarzyszą naszej wcale nie tak długiej wędrówce (do przejścia jest mniej niż 2km). Co prawda klify nie są tak spektakularne, jak te na na wyspie Møn, ale i tak mają ok 40 metrów wysokości, co robi wrażenie.

Idąc wspomnianą ścieżką co chwila podchodzimy pod skraj urwiska a Stevns Klints ukazują się nam w coraz innej odsłonie, dając świadectwo słuszności decyzji wpisania tej atrakcji na przyrodniczą listę UNESCO.

Zanim dojdziemy do celu naszej wędrówki, który co rusz ukazuje się nad brzegiem klifów, mijamy malowniczy obelisk przypominający nieco statek.

Pomnik ten upamiętnia biskupa Absalona, założyciela Kopenhagi. Dlaczego jego pomnik jest tutaj, a nie w Kopenhadze (tzn. nie wiemy, czy w Kopenhadzie nie ma innego, ale mówimy o tym konkretnym)? Cóż... dla mnie sprawa jest jasna. Ja osobiście wolę piękne widoki dzikiej przyrody niż przeludnione miasta. Najwyraźniej biskup też był taką aspołeczną jednostką ;)

Niedaleko znajdujemy więcej nagrobków/monumentów poświęconych ważniejszym osobistościom z bogatej duńskiej historii. Jest to więc niby cmentarz, ale okoliczności przyrody są tak zachwycające, że aż się chce tam spacerować, jakkolwiek rekreacyjne spacerowanie po cmentarzu nie brzmi dziwnie ;) 

W końcu dochodzimy do chyba największej atrakcji Stevns Klifów - XIII wiecznego kościoła w Højerup. Kościół został wybudowany w pewnej odległości od wybrzeża, które jednak po jakimś czasie się o niego upomniało tak, że 16 marca 1928 roku część wapiennej skały oberwała się, zabierając ze sobą stojąca na niej część kościoła. Coś Wam to przypomina? Oczywiście! Dokładnie tak samo wyglądała historia kościoła w naszym polskim Trzęsaczu! Na szczęcie z kościoła w Højerup zostało znacznie więcej, bo tak na prawdę oberwała się "tylko" część z ołtarzem (swoją drogą to ciekawe co zmalował rezydujący w tym czasie tam ksiądz, że się to skończyło jak się skończyło?).



Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo zamiast ołtarza kościół ma teraz dobudowany klimatyczny balkonik, a sama świątynia w ten sposób otworzyła się na piękno otaczającej przyrody i stała się na tyle popularna, ze rocznie dobywa się w niej ok. 400 ślubów! 

Widok musi być tyle bajkowy co praktyczny. Jeśli pan młody poniewczasie zda sobie sprawę, że czas wolności właśnie się zakończył i teraz z wolnego ptaka (czy też z wolnym ptak... ;) ) przyjdzie mu się teraz zmienić w osobnika leżącego na kanapie z pilotem i puszką piwa, zawsze może profilaktycznie z balkonika zeskoczyć i poszybować jak wspomniany ptak ku romantycznej plaży z mniej romantycznymi, acz skutecznymi skałami ;) Porzucona Julia, która zostanie na balkonie może w tym czasie wypatrywać kolejnego Romea, który jednak gdyby chciał jej pod tymże balkonem wyśpiewywać serenady, musiałby się nieźle drzeć ;)

W każdym razie my nadal możemy podziwiać ambonę oraz główną i boczną nawę kościoła. 

Budynek jest otwarty dla zwiedzających cały rok (zwiedzanie jest bezpłatne), a w przedsionku kościoła można zobaczyć wycinki z lokalnej prasy opisującej katastrofę.

Można także zobaczyć dawne zdjęcia kościoła, a sam ołtarz, zapewne uratowany z katastrofy znajduje się w bocznej nawie.

Koło kościoła znajdują się metalowe schody. Oferują one możliwość zejścia na plażę, są strome i liczą ok 100 stopni, ale niestety są zamknięte :( I tak odpadła nasza ostatnia szansa na zejście na dół :( Schody zostały zamknięte ze względów bezpieczeństwa. Klify cały czas podlegają erozji i lokalne władze zadecydowały, że tak będzie lepiej :(

Obok kościoła znajduje się klimatyczna chatka rybaka, gdzie można kupić lokalne rękodzieło.

Jest też sporawy parking, na którym można zaparkować za 40 DKK (maj 2025). Jeśli zaś zaparkujemy w pobliskiej restauracji, parking będziemy mieć w cenie. Kawa podobno 50 DKK, więc interes średni.

Generalnie wybrzeże Danii jest przepiękne! Niedaleko naszej miejscówki, która znajduje się na północ od Kopenhagi, któregoś wieczora zupełnie przez przypadek trafiamy na klimatyczną plażę. Do jej odwiedzenia zachęca nas jej nazwa tak romantyczna jak raczej mało odkrywcza: Sunset Beach. No cóż...dla mieszkańca polskiego środkowego wybrzeża, jakby na to nie patrzeć, każda plaża jest "sunset" ;). Trochę się więc śmieję z tej nazwy, ale oczywiście ciekawość nie pozwala mi przejechać obok niej obojętnie. I faktycznie plaża okazuje się przepiękna. Tutaj też są klify, choć nie kredowe i nie tak spektakularne, ale za to oprócz klifów są łagodne wzniesienia i pagórki, które podobno powinny się kojarzyć ze szkockimi wyżynami. Ja w Szkocji nie byłam, więc mi się nie kojarzą, co jednak nie odbiera im uroku a z pewnością warto tu przyjść na zachód słońca. Zresztą zobaczcie sami!







Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądała nasza trasa na mapie, albo po prostu zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje zapraszam do mapy. Linka do lokalizacji na mapie Google znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór wszystkich map znajdziecie TUTAJ.

Możecie także przejść do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #dania #denmark #visitdenmark #denmarktravel #sjælland #zelandia #StevnsKlint, #StevnsFyrecenter, #Sund, #MostØresund, #Højerup, #SunsetBeach, #latarnie, #latarnia


Komentarze