Gdzie Andersen snuje opowieści, a baśnie stają się rzeczywistością - klify na wyspie Møn- bajeczna Dania- Majówka 2024

Tym razem wybraliśmy się w zupełnie innym kierunku. Zamiast na południe, pojechaliśmy na północ, a w zasadzie północny zachód. Naszym celem była Dania.

Półwysep Jutlandzki. Już sama jego nazwa brzmi bajecznie. Nic dziwnego, bo przecież stąd pochodzi chyba najbardziej znany na świecie bajkopisarz Hans Christian Andersen. Po tym jak zwiedziliśmy kawałek Danii nie dziwę się, że tworzył tak piękne baśnie. Po prostu w takich okolicznościach przyrody nie można inaczej! W baśniach Andersena smutek splata się z radością. I taka jest Dania. Piękna, napawająca optymizmem, ale czasem smutna i surowa. Nigdy wcześniej tu nie byłam, ale urzekła mnie i uwiodła. Dania nie jest popularnym kierunkiem wakacyjnym, ale zdecydowanie wynika to nie z tego, że nie ma nic do zaoferowania, ale z braku świadomości jaka jest piękna. Może uda mi się coś zmienić w tym zakresie?

Podróż do Danii zaczynamy w niemieckim Rostoku. 

W zasadzie aby dojechać do Danii z Polski mamy zasadniczo 4 opcje (a wiedzcie, że Dania leży na półwyspie Jutlandzkim i 443 przyległych wyspach). Pierwsza możliwość, całkiem lądowa to wjazd na półwysep od strony Hamburga. Druga, to dojazd do niemieckiej wyspy Fehrman i przepłynięcie promem na duńską wyspę Lolland (podobno pojawił się projekt budowy podwodnego tunelu w tym miejscu). Stamtąd do półwyspu Jutlandzkiego i większych wysp Danii dostaniemy się dzięki drogom i mostom. Trzecia opcja to prom ze Świnoujścia do Ystad, skąd przez most Öresund wjeżdżamy do Danii (opłata za most jest w cenie biletu za prom). My wybraliśmy czwartą opcję, czyli dojazd do Rostoku i przepłynięcie na Lolland promem. Wydaje mi się, że ta opcja jest najlepsza, choć wszystko zależy od tego skąd startujecie.

Przeprawa promowa trwa w tej opcji 2 godziny. 

Kupując bilety płacicie za samochód (jeśli oczywiście jedziecie samochodem) i pomimo tego, że należy podać ilość osób podróżujących autem, ich liczba nie wpływa na cenę biletu. Bilet można kupić w opcji z gwarancją miejsca na danym rejsie i bez takiej gwarancji. Wtedy nie stresujemy się, że musimy być w porcie o konkretnej godzinie, ale też nie mamy gwarancji, że załapiemy się na konkretny prom. Jeśli kupimy bilet z gwarancją miejsca, w cenie biletu mamy "darmową" kawę, herbatę lub napój lub 10% rabat na zakup na promie posiłku. 

Jeśli kupujecie bilet przez stronę Skandialine, będziecie prawdopodobnie mieć problem z wprowadzeniem myślnika do kodu pocztowego, który musicie podać. W aplikacji jabłuszkowej go nie ma, w aplikacji androidowej jest, ale nie działa 😂 Brawo dla informatyka, który stworzył apkę. Nie kombinujcie, tylko przeklejcie myślnik z przeglądarki internetowej :) 

Podjeżdżając do odpowiednich bramek 

musicie pokazać automatowi kod z biletu w aplikacji i wtedy dostajecie bilet papierowy. 

Z nim podążacie na prom. A tam nikt go nie sprawdza, Cała Dania :) No ale przecież bez biletu nie przekroczycie bramki. 

Nasz prom jest bardzo specyficzny. Nad statkiem góruje ogromny komin:

Okazuje się, że to nowoczesny prom hybrydowy, którego napęd jest wspomagany poprzez tzw. rotory Flettnera. Są to wysokie cylindry umieszczane na otwartym pokładzie statku, obracające się wokół swojej pionowej osi. Wykorzystują tzw. efekt Magnusa. Kiedy wiatr napotyka na swojej drodze obracający się wirnik, powietrze przyspiesza po jego jednej stronie i zwalnia po przeciwnej. Różnica prędkości przepływu powietrza powoduje różnicę ciśnień, co z kolei skutkuje generowaniem siły nośnej, prostopadłej do kierunku przepływu wiatru, czyli pchającej statek do przodu. Prościej mówiąc to taki trochę inny żagiel :) Efekt Magnusa jest znany od dawna, ale takie rozwiązanie na promach pojawia się dopiero od kilku lat.

Wypływamy. Nie ukrywam, że po przebojach z przeprawą promową pomiędzy chorwackim Zadarem i włoską Ankoną, byłam pełna obaw. Wszak Bałtyk jest bardziej niespokojnym morzem niż Adriatyk. A tu miła niespodzianka! Piękna pogoda, morze jak stół, zero bujania czy trąb wodnych 😉 Tak to można pływać! 

Na promie mamy sklep bezcłowy z dużym wyborem kosmetyków i alkoholi. Można też coś zjeść. Skusiłam się na sałatę z kurczakiem i choć nie przepadam za sałatkami z zimnym kurczakiem, to ta była genialna!

Na nasze dwa pierwsze noclegi wybraliśmy wyspę Zelandia, na której leży Kopenhaga. Jest to największa wyspa Danii. Ale nie Kopenhaga jest naszym celem. Podczas tego wyjazdu odpuszczamy sobie duże miasta i skupiamy się (z jednym wyjątkiem) na atrakcjach przyrodniczych i prawie przyrodniczych. A tego Dania ma pod dostatkiem. Dlatego ten jeden cały dzień na Zelandii przeznaczamy na wyjazd na pobliską wyspę Møn i zwiedzanie tamtejszych klifów.

Trafiamy tam po przejechaniu szeregu mostów.


Dojeżdżamy do parkingu przy GeoCenter Møns Klint (parking jest płatny, ale rano jest na nim dużo wolnych miejsc - później jest z tym dużo gorzej). Samego Centrum nie udało nam się zwiedzić, bo za dużo czasu zajęło nam podziwianie klifów. Za wstęp na klify się nie płaci. GeoCenter jest usytuowane w pobliżu najbardziej atrakcyjnej części klifów. Same klify, które dochodzą do 130 metrów(!!!) wysokości można podziwiać z usytuowanej nad mini ścieżki rekreacyjnej, 

ale najlepiej je oglądać z poziomu plaży.

W okolicach parkingu znajdują się 3 zejścia na plażę, przy czym w każdym przypadku trzeba pokonać masę schodów. A przynajmniej tak jest w teorii. W praktyce okazuje się, że podczas sztormu 20-21 października 2023 roku (prognozy pogody mówiły o największym sztormie w Danii od 150 lat) część klifów uległa zniszczeniu! Ok, ale mamy maj 2024, dlaczego nic nie zostało w tym zrobione na nasz przyjazd? ;) A tak na serio, to raczej trudno odbudować klify. Przecież to nie budynek! Na szczęście tylko część klifów zjechała na plażę, to co zostało i tak robi niesamowite wrażenie. 


Niestety z klifami zjechały także fragmenty trzech wspomnianych zejść, które Duńczycy planują odbudować latem 2024. Z rozczarowaniem czytamy licznie rozwieszone kartki informujące nas, że na plażę nie ma wstępu. 

ta akurat kartka wisiała w dolnej części schodów, ale takie same były też w wielu miejscach na górze

No trudno, będziemy podziwiać klify tylko z góry i to robimy. 


Rozważamy nawet możliwość zejścia na plażę jednym z uszkodzonych zejść, bo co prawda wisi tam kartka, że jest to niebezpieczne, ale nie ma żadnej zamykającej schody belki czy nawet taśmy. Schody są wysokie i położone wśród drzew a poza tym są kręte i poprzetykane biegnącymi w różnych kierunkach podestami, więc z góry absolutnie nie widać ich przebiegu czy wysokości. Może jednak uda się zejść? Ale co jeśli uszkodzenia są na samym dole i trzeba będzie wrócić i wspiąć się do góry po tym kolosie? Jeśli i tak nic nie zobaczymy to taka opcja jest średnią perspektywą. Na szczęcie przed podjęciem decyzji o zejściu w dół spotykamy Duńczyka, który wyjaśnia nam, że możemy wrócić na parking, stamtąd w krótką chwilę dojechać do parkingu przy latarni Møn Fyr, tam zejść na plażę i podejść pod klify. Należy jednak uważać, bo klify po wspomnianej burzy są nadal niebezpieczne. Cofamy się do samochodu i podjeżdżamy we wskazane miejsce. Parkujemy przy niewielkiej latarni i po krótkim spacerku jesteśmy już na plaży. 

Od razu uderza nas kredowy kolor wody, która jest trochę jak zielonkawe mleko. Wygląda to niesamowicie!

W pobliżu widzimy sporo osób, które zbierają kamienie, dokładnie je przy tym oglądając. Okazuje się, że zawierają one różne skamieliny, a niektóre z nich posiadają w środku mniejszą lub większą dziurę obramowaną kryształami. Na pewno nie raz widzieliście coś takiego, ponieważ można takie kamienie kupić jako pamiątki w różnych częściach świata. To geody - puste w środku kamienie, wewnątrz których uformowały się kryształy. Każda geoda jest więc absolutnie unikalna i jest wynikiem bardzo długiego procesu krystalizacji. Nie tak łatwo je znaleźć - z zewnątrz przypominają zwykłe kamienie, jednak są od nich lżejsze. ale tutaj jest ich chyba sporo, bo nawet my znajdujemy coś takiego:

Do klifów niby nie mamy daleko, ale plaża nie jest tu piaszczysta lecz kamienista. Kamienie są duże i ciężko się po nich chodzi. Jeśli więc planujecie się tam wybrać, pomyślcie o odpowiednim obuwiu, bo bardzo łatwo skręcić na nich kostkę!!!! Z kamienia na kamień przemieszczamy się w kierunku klifów, które kuszą nas już od wejścia na plażę. Faktycznie z poziomu morza robią niesamowite wrażenie. Człowiek czuje się przy nich taki malutki! 


Powiem Wam, że po powrocie do Polski ze wszystkich atrakcji w Danii które widzieliśmy, dla mnie to klify były zdecydowanym faworytem. 

Niestety zdjęcia nie są w stanie oddać ich wielkości i wrażenia, jakie sprawiają, ale pomyślcie, że nad Wami jest biały klif o wysokości ponad 40tu pięter!

Jeśli chcecie pójść naszym śladem to pamiętajcie, że robicie to na własne ryzyko. Jeśli taki klif by stwierdził, że akurat tego dnia wybierze się na spacer w dół, to najzwyczajniej w świecie nie będziecie mieli gdzie uciekać.

Od zatoczki do zatoczki widoki robią się coraz bardziej niesamowite! Białe klify i szmaragdowa woda wyglądają jak krajobraz z innego świata! 

Podczas wędrówki, która ze względu na skaliste podłoże jest uciążliwa, mąż i córka decydują się w pewnym momencie na powrót do samochodu, choć w oddali widać już południowe schody na plażę. Ale nadal jest do nich daleko i nie wiemy na ile są one uszkodzone. Ja z synem tradycyjnie trzymamy honor rodziny i idziemy dalej. Umawiamy się z nimi, ze spróbujemy wejść na górę jednym z pozostałych zejść (przecieź ci ludzie na plaży jakoś musieli tu zejść), a mąż podjedzie autem na parking przy GeoCeter i stamtąd nas odbierze. Mijamy pierwsze zejście na plażę. Faktycznie, jego dolna część nie wspiera się na skałach tylko po prostu nad nimi wisi, reszta jest poważnie uszkodzona, najniższej części po prostu nie ma. 

Jednak ludzie jakoś sobie z tym poradzili, bo na plaży jest spora grupa osób.

Dochodzimy do miejsca, gdzie zjechał na plażę największy fragment klifów. Tutaj cała plaża jest pokryta kredowymi skałami, na które rozpadł się klif podczas sztormu. Powstało coś w rodzaju kredowej pustyni. 

Dobrze, że jednak duża część klifu nadal góruje nad tą plażą.  

Idziemy dalej. Syn mnie namawia aby dojść do środkowego zejścia i spróbować podejść nim na górę. Zauważam jednak, że nikt nie idzie w tamtą stronę, a nieliczne grupki osób stamtąd wracają. Środkowego wejścia nadal nie widać i nie wiemy jak daleko jest do niego i czy ono jeszcze istnieje. Zaczepiam więc grupę brytyjskich turystów i uzyskuję od nich informację, że południowe zejście, które minęliśmy jest jedynym, które jako tako ocalało. Nie mamy więc wyboru, musimy wracać.

Podchodzimy do schodów i wtedy okazuje się, że z daleka wyglądały lepiej niż z bliska. Kombinujemy i kombinujemy ale nie widzimy za bardzo możliwości wejścia na nie. Skrzydełek jak do tej pory mi matka natura jeszcze nie dała, choć biorąc pod uwagę mój anielski charakter (już widzę jak moja rodzinka krztusi się czytając ten akapit) jest to tylko chwilowe niedopatrzenie. Na tę chwilę brak skrzydełek pozostaje jednak faktem. Faktem jest też totalny brak zasięgu sieci komórkowych, więc jeśli wrócimy plażą, po skałach (a na to się zanosi) to czeka nas jeszcze kilkukilometrowy spacerek do parkingu, bo nie mamy jak powiadomić męża o zmianie planów. No nie jest fajnie :( Ale ale, z góry po schodach schodzą dwie kobiety. Widzimy ich konfuzję, gdy niemal na samym dole schody są zabite poprzeczną belką. Duńczykom jakoś nie przyszło do głowy, że przy takiej wysokości schodów umieszczenie takowej konstrukcji na górze schodów będzie co najmniej aktem miłosierdzia. Zapewne wyszli z założenia, że jak ktoś zignorował kartkę z ostrzeżeniem i pofatygował się na dół (prawie na dół) to teraz niech sobie wraca, bo na plażę nie zejdzie. O długości schodów jednak świadczy fakt, z jaką desperacją kobiety pokonują zabezpieczenie. Wygląda na to, że nie uśmiecha się im wracać. O ile jednak zabezpieczenie to belka, pod którą z większym lub mniejszym samozaparciem można przejść, o tyle z dolną częścią schodów wiszącą radośnie w powietrzu już nie jest tak łatwo. W końcu jednak kobiety pokonując ślizgiem płaskim część klifów pozbawioną schodów, lądują (dosłownie) na plaży. Obserwując ich poczynania i mając w perspektywie uciążliwy powrót po plaży decydujemy się podejść do tematu (specjalnie nie napisałam "do schodów", bo przecież ich dolnej części chwilowo brak). Swoją drogą kobiety okazują się Polkami 😁 Wiadomo, Polak potrafi 😜 Podchodzimy do pozostałości schodów i przyglądamy się im opracowując najlepszą strategię. Kobiety miały łatwiej, im pomagała grawitacja, a na nas się ona niestety wypina. Jednak niemal wczołgujemy się na skarpę do początku schodów, tzn. bardziej wczołguję się ja z pomocą syna (chyba jednak wybaczę mu te nieprzespane noce gdy był niemowlakiem). Udaje nam się osiągnąć początek schodów, ale niestety od złej strony barierki. W końcu i tą ostatnią przeszkodę pokonujemy. Piszę "ostatnią" bo przy tym pokonanie zabezpieczenia wejścia na zawaloną część schodów było już pryszczem. I z radością zaczynamy się wspinać po schodach. Tzn. radośnie jest tylko na początku. Po krótkim czasie ledwo łapię oddech, zaraz po tym niemal wypluwam płuca :/ Syn zdrajca radzi sobie lepiej. A już mu chciałam te noce wybaczyć! Nie ma mowy! Jeszcze mu doliczę ile na niego wydałam przez te wszystkie lata życia i rachunek wystawię! A powrót plażą po kamulcach i lajtowe kilka kilometrów do parkingu wydawał się gorszą opcją! Ledwo żywa wdrapuję się dalej. Pamiętacie jak mówiłam, ze klify to jakieś 40 pięter? A schody nie biegną prosto tylko zakosami, więc pokonują dłuższą drogę. A droga pokonuje mnie. No prawie. Nie wiedząc jak się nazywam z dumą staję na najwyższym stopniu! Aż chce się w tej sytuacji powiedzieć "na najwyższym stopniu podium" 😎




Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądała nasza trasa na mapie, albo po prostu zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje zapraszam do mapy. Linka do lokalizacji na mapie Google znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór wszystkich map znajdziecie TUTAJ.

Możecie także przejść do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #dania #denmark #visitdenmark #denmarktravel #klif #cliff #monsklint #mønsklint #wyspamøn #wyspamon #prom #promdania #jutlandia #jutland #visitjutland #rostock #wapien #klify #cliffs 

Komentarze