W jak wieża i Villacher Alpenstrasse - szybki wyskok do pobliskiej Austrii- Urlop 2024-cz.6

Ten dzień zaczął się ciekawie. Wstaję i widzę, jak mój ślubny z konsternacją gapi się w telefon. Okazało się, że rzeczony sprzęt - jak to owe mają w zwyczaju- wyłączył się, bo mu się prąd skończył. Niby oczywiste, że urządzenia elektryczne podłączone do prądu działają lepiej, ale dlaczego prąd w nich się kończy czasem po kilku godzinach od ładowania? Aż mi się nie chce wierzyć, że kiedyś, dawno temu miałam  telefon, który "trzymał jakieś dwa tygodnie"! DWA TYGODNIE! To chyba było w innym życiu. Ale wróćmy do męża. Ponieważ telefon mu się rozładował, po podłączeniu zażądał pinu. Mój mąż. z natury przeciwny zapamiętywaniu pinów oraz wszelkich haseł, jest fanem ich odzyskiwania poprzez adres mailowy. Tyle, że nie zawsze się da....

W ten dzień chyba go pomroczność jasna trafiła z samego ranka, więc 3 razy wprowadził nieprawidłowy pin. No i telefon się radośnie zablokował, a więc do poczty nie ma dostępu. Dałam mu więc swoją komórkę i mówię: dzwoń do biura obsługi. Dzwoni. A tam oczywiście bot. I zaczyna się jazda. Owszem, bot z tobą pogada jak się zidentyfikujesz poprzez podanie kodu z sms. A jak odczytać sms z zablokowanego telefonu? No to może suma cyfr uzyskanych przez iloczyn puka i numeru kołnierzyka, zredukowanego przedwczorajszą datą? Nie ma sprawy, link dostajesz na maila. Jak odczytać maila z zablokowanego telefonu? Tego bot już nie wie. Jak do jasnej Anielki pogadać z człowiekiem?! Bot Cię do niego ewentualnie dopuści po poprawnej autoryzacji rzeczonym smsem wysłanym na zablokowaną komórkę. Mężowi już dym z uszu idzie, a wtedy wpadam na genialny pomysł. Na samym początku połączenia z infolinią była możliwa opcja wybrania infolinii dla seniora. Rozłączamy się więc, ponownie łączymy, niemal z drżeniem rąk mąż wybiera odpowiednią cyfrę..... "Dzień dobry, z tej strony Anna Kowalska, w czym mogę pomóc?" Alleluja!!!!!! Potem było już z górki.

Mogliśmy ruszyć na zwiedzanie. Tym razem celem była pobliska Austria i okolice Villach. Pobliska przynajmniej teoretycznie, bo choć to jakieś raptem 20 km, to jednak góry robią różnicę. Jedziemy przez przełęcz Wurzen. Już na wjeździe widzimy zakaz wjazdu autobusów i obowiązek łańcuchów w zimie, a to oznacza, że będzie grubo. Niektórzy z Was może znają tą przełęcz bo jest ona bezpłatną alternatywą dla Karawankentunnel. Nie przepadam za tym tunelem bo jest wąski, śmierdzący i długi, ale jedzie się przez niego tylko kilka minut. Wurzen za to oferuje piękne widoki okraszone pełnymi majtkami i/lub pawikiem, bo jest wąsko i bardzo kręto. Dla każdego coś miłego ;) 

Dojeżdżamy do Villach i najpierw kierujemy się w stronę wieży, którą widzieliśmy jadąc do Kranjskiej Gory. Trudno jej nie zauważyć, bo futurystyczna konstrukcja znajduje się na szczycie góry i przyciąga wzrok piękną dynamiczną sylwetką.

Jeśli chcecie do niej dojechać, wystarczy wpisać w Google Pyramidenkogel lub zerknąć na moją mapę. W 2013 roku na szczycie Pyramidenkogel, na wysokości 851 metrów nad poziomem morza, otwarto przebudowaną (wcześniej była tam stara konstrukcja) wieżę widokową. Mająca 100 metrów wysokości, jest to najwyższa drewniana wieża widokowa na świecie. Ogromną jej zaletą jest to, że nie trzeba się wspinać na szczyt po schodach, lecz można skorzystać z windy. 


Oczywiście jeśli ktoś musi, schody w wieży są i to całkiem wygodne, ale my zdecydowanie nie musieliśmy ;) Zawsze to brzmi lepiej niż przyznanie się do własnego lenistwa. Na dół zaś można zjechać wewnętrzną tunelową zjeżdżalnią lub tyrolką. W ciągu 20 sekund jazdy zjeżdżalnią można osiągnąć prędkość do 25 km/h. 

W pobliżu atrakcji jest duży parking, gdzie nawet w sezonie raczej nie ma problemu z zaparkowaniem. Wejście na wieżę jest oczywiście płatne. W 2024 roku za dorosłego trzeba było zapłacić 17 EUR, za dziecko od 16 lat lub studenta 11 EUR, dziecko do od 6 do 15 lat - 8 EUR, dzieci poniżej 6 lat wchodzą za free. Winda nie jest dodatkowo płatna, ale zjazd zjeżdżalnią to 5 EUR. Nie jest to więc tania atrakcja, ale widoki jakie oferuje wieża są bajeczne! No i z kartą Kärnten Card wejście jest gratis. Pamiętacie co pisałam o austriackich kartach regionalnych? Na stronie wieży czytamy, ze zjazd zjeżdżalnią jest "eleganckim sposobem" dostania się na dół wieży. Dlaczego eleganckim? Hmmmm nie za bardzo wiem co jest eleganckiego w darciu buzi czy to z radości czy strachu (bo prędkość faktycznie jest znaczna), albo w uszkodzeniu garderoby w przypadku awarii filcowej szmatki na której się siedzi... Jak dla mnie chodzenie z dziurą na czterech literach zdecydowanie eleganckie nie jest, ale co ja się tam znam. Skoro dziury na kolanach mogą być eleganckie, to dlaczego te na innej części ciała nie? 

Zazwyczaj jestem pierwsza do atrakcji typu zjeżdżalnie itp. ale tym razem musiałam ją sobie odpuścić. Jazda serpentynami po przełęczy Wurzen tak mi dała po żołądku, że obawiam się zanieczyszczenia przeze mnie rury zjeżdżalni przy kolejnych serpentynach. Z drugiej strony tak sobie myślę, że z powodu pędu powietrza "niespodzianka" chyba by wylądowała za mną a nie na mnie. Nie jestem jednak pewna czy byłabym w stanie odpowiednio szybko opuścić strefę lądowania z atrakcji aby zejść z linii strzału osoby, która miałaby nieszczęście jechać za mną ;) Mimo wszystko wolałam nie ryzykować. 

Na szczęście średnio radosne fikołki mojego żołądka nie przeszkodziły mi w podziwianiu widoków, a były one spektakularne:


Po zwiedzeniu wieży jedziemy w kierunku Villacher Alpenstrasse. Po drodze mijamy bajecznie kolorowe pole kwiatów. 

Okazuje się, że to coś w rodzaju kwiaciarni na wolnym powietrzu. Podjeżdżasz, ścinasz sobie kwiatki i płacisz online. Nikt tego nie pilnuje, zapewne nikt tych kwiatów nie kradnie. Podobne praktyki widzieliśmy w Danii i szczerze mówiąc nieodmiennie budzą one w nas zazdrość. W Polsce jeśli coś nie jest pilnowane, od razu znajduje sobie właściciela, który o to pilnowanie się zatroszczy... W Austrii jak widać wygląda to zupełnie inaczej. No cóż...za to w Austrii nie ma morza 😎.

Dojeżdżamy do Villacher Alpenstrasse, która jak większość tego typu atrakcji jest płatna. 

Generalnie w Alpach austriackich sporo jest różnych alpenstrass ;) Czym jest taka trasa? To po prostu droga, która biegnie na górę  atrakcyjnymi (hmmmm.....) serpentynami. Czasem biegnie tylko do góry i zjeżdża się tą samą drogą, czasem zjeżdża się po drugiej stronie góry. Jak już wspomniałam, droga składa się głównie z serpentyn, więc jeśli jakiś Wasz członek rodziny cierpi na chorobę lokomocyjną, dobrze się zastanówcie zanim wjedziecie na taką trasę. Nasza pierwsza trasa alpejska zaskutkowała w połowie drogi niepochamowanymi pawikami córki, które męczyły ją jeszcze wieczorem i przez pół nocy. Wierzcie mi na słowo, że to atrakcja raczej średnia. A przynajmniej w tym aspekcie, bo z reguły takie trasy są bardzo malownicze, mają wiele punktów widokowych a często sporo dodatkowych atrakcji. Tak jak na Großglockner-Hochalpenstraße – najwyżej położonej drodze samochodowej o utwardzonej nawierzchni w Austrii, gdzie mogliśmy oglądać świstaki w ich naturalnym środowisku. Großglockner-Hochalpenstraße to chyba najpiękniejsza alpejska trasa w Austrii i jeśli macie taką możliwość to przejedzcie nią koniecznie. Pamiętajcie tylko, że po takich trasach trzeba umieć jeździć. Pomijam kwestie dużego ruchu i wszechobecnych motocykli, których kierowcy chyba za punkt honoru robią sobie przejechanie wszystkich tras alpejskich z maksymalną prędkością. Nie należy też zapominać o rowerzystach. Biedacy często niemal sobie płuca  wypluwają, ale z zapamiętaniem wartym lepszej sprawy (choć tak na serio to ich podziwiam - mi by się nie chciało 😊) pną się pod górę, niemal zakosami bo na ustabilizowanie roweru sił już brakuje. I teraz wyprzedźcie takiego biedaka i przy okazji go nie zahaczcie jak mu sie rower przypadkiem z wysiłku gibnie... Z jednej strony pionowa przepaść, z drugiej pionowa ściana, w jedną i druga stronę ruch jak na alpenstrasse (czyli zazwyczaj bardzo duży), pomiędzy samochodami przeciskają się motocykliści, a Ty masz dwie alternatywy: albo będziesz za rowerzystą jechał z prędkością 5-10km/h albo go spróbujesz wyprzedzić ("spróbujesz" jest w tym przypadku kluczowe").

Ale wróćmy do techniki jazdy. O ile wjazd na górę jest w miarę łatwy (oczywiście jeśli zapomnicie o ścinaniu zakrętów), o tyle zjazd to głównie hamowanie silnikiem a gdy już się nie da (bo często się nie daje) to rodzinne dmuchanie na hamulce na postoju może stać się jedyną alternatywą. Pamiętajcie, że tarcze hamulcowe raczej nie powinny być czerwone, nie powinien z nich lecieć dym 😜 i że nie wszędzie na tych trasach jest w stanie wjechać pomoc drogowa (serio!). Jeśli jednak pokonacie taką alpenstrasse i alpenstrasse nie pokona Was czy Waszego auta to możecie w nagrodę zacząć kolekcjonować naklejki, jakie zazwyczaj dostaje się przy płaceniu za wjazd.

Przy płaceniu za Villacher Alpenstrasse dostaliśmy nawet tatuaże dla "dzieci" gdy mąż poprosił o dodatkowe naklejki dla dzieci, a że mamy z tyłu przeciemniane szyby nie było widać, że nasze "dzieci" to dorosły facet i wyższa ode mnie nastolatka 😂 

Z tatuażami to generalnie jest śmieszny temat. Pamiętam, jak córka w wieku 6 lat pierwszy raz pojechała na kolonie. Wtedy też spotkaliśmy się z tematem tatuażów u naszych dzieci. Rozmawiamy więc z córką przez telefon, oczywiście rodzice (czytaj: mama) bardziej przejęta niż dziecko, odpytujemy dziecię co ciekawego się działo i jak radziła sobie bez rodziców. A córcia nas kasuje takim tekstem: "nic ciekawego się nie dzieje, więc zrobiłam sobie tatuaż". Tatuś mało na zawał nie zszedł jak to usłyszał. Ja na szczęście zachowałam jasność umysłu (choć na wszelki wypadek chwyciłam się mocniej krzesła) i dopytałam: taki prawdziwy tatuaż? Oczywiście Młoda miała na myśli taki naklejany, ale co rodzicom podniosła ciśnienie, to nasze 😎

Ale wróćmy do alpenstrasse. Oprócz naklejanych (sic!) tatuaży, mile nas także zaskoczyła mapa atrakcji przygotowanych na drodze (i nie mówimy tu o robotach drogowych), którą otrzymaliśmy w języku polskim. 

wersja PL jest w środku razem z innymi językami

Na tej trasie możemy podziwiać takie widoki jak punkt styku Włoch, Austrii i Słowenii, obłędne czerwone klify




czy piękne widoki na góry i doliny z samej góry trasy



 i restauracji w pobliżu szczytu:




Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezekKliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #austria #villach #visitaustria #austriatravel #pyramidenkogel #villacheralpenstrasse #alpenstrasse #großglocknerhochalpenstraße



Komentarze