Małe, piękne i zabytkowe, a wieża się kąpie - Bormio i Forte Venini di Oga - Włochy - Urlop 2024-cz.21
Ostatnia lokalizacja, którą zwiedziliśmy podczas tegorocznego pobytu na północy Włoch to Bormio. To, podobnie jak Livigno, mekka dla narciarzy i z powodu bliskiej odległości od siebie, miejscowości te są często razem wymieniane w kontekście sportów zimowych. O ile jednak Livigno mnie nie zachwyciło, o tyle Bormio to prawdziwa perełka. Gdy wpiszecie w Google nazwę tej miejscowości, to wszystkie linki na pierwszej stronie będą nawiązywać do tras narciarskich, co świadczy o tym, że to przede wszystkim ośrodek sportów zimowych. Ja jednak uważam, że także latem zdecydowanie warto tam zajechać. Przy samym starym mieście parkingów tam jak na lekarstwo, ale bardzo duży, choć płatny parking znajduje się przy stacji kolejki linowej. Stamtąd na starówkę jest dosłownie kilka kroków.
Zanim jednak tam dojedziemy do Bormio, po drodze dojeżdżamy do Forte Venini di Oga - fortyfikacji z czasów I wojny światowej.
Jeśli chcecie się tam wybrać, kierujcie się kierunkowskazami na drodze, a nie wskazówkami Google, bo można (jak to czasem lubi Google) zostać wpuszczonym w niezły kanał. Swoją drogą to uwielbiam czytać historyjki jak ktoś na przykład wjechał do rzeki, bo "za 100 metrów skręć w prawo" ;) Pamiętam gdy wiele lat temu korzystaliśmy po raz pierwszy z nawigacji. Będąc ze znajomymi na urlopie w Lubuskim, chcieliśmy pojechać zwiedzić pałac w Mierzęcinie (swoją drogą polecam!). Wiem, że przynajmniej niektórzy z nich czytają mojego bloga :) Piotrze, pamiętasz Sangrinitę? Znajomi chcieli "zabłysnąć" pożyczoną od rodziców nawigacją (Kasiu, to była od kogoś z Waszych rodziców, prawda?). Nie wiem czy takie pamiętacie - był to oddzielny ekranik montowany w aucie gdzieś w zasięgu wzroku. Nawigacje w komórce nie miały się jeszcze wtedy tak dobrze jak obecnie, wręcz wydaje mi się, że ich wcale nie było, bo to jeszcze nie była era smartfonów. W każdym razie, nawigacja wyznaczyła nam dwie trasy: pierwszą ok 30 kilometrową, drugą ok. 7km. Oczywiście wybraliśmy tą krótszą. Nawigacja wpierniczyła nas w las. Nie wiem gdzie znalazła tam drogę, no ale wiadomo jak było z aktualizacjami map w tych nawigacjach, najczęściej trzeba było za to słono płacić. W każdym razie, z początku pomimo braku asfaltu droga wyglądała ok. Potem zrobiło się ciekawie. Jechaliśmy głębokim wąwozem o szerokości jednego auta. Na szczęcie nic z przeciwka nie jechało (pewnie nikt nie miał takiej dowcipnej nawigacji). Jedziemy w trzy auta, jedno za drugim, bo inaczej się nie da. W pewnym momencie, gdy z jednej i z drugiej strony mamy wysokie, strome skarpy, nawigacja radośnie oświadcza: "skręć w lewo". Świetnie! Zapomniała tylko się zapytać czy przypadkiem nie jesteśmy autami terenowymi z wyciągarkami (oczywiście nie byliśmy). Mały szczegół. Po naradzie i z braku innych opcji jedziemy dalej. Przecież gdzieś musi być jakaś cywilizacja. Po kolejnych kilkuset metrach i przypomnieniach nawigacji, że przecież mieliśmy skręcić, dojeżdżamy do zakrętu. Sytuacja geopolityczna wygląda tak: głęboki, wąski parów, trzy auta, na czele kolumny chwilowo znienawidzeni (żartuję oczywiście) posiadacze nawigacji. Przed nami zakręt. Przed zakrętem zaczyna się przeprawa wodna, tzn. parów wypełnia woda. Z powodu tej wody nie ma możliwości sprawdzenia co jest za zakrętem i czy przypadkiem nie trafiliśmy do jakiejś odnogi rzeki. Zawrócić nie ma jak. Co z cofaniem, nie pamiętam, ale zapewne też nie było takiej możliwości, skoro z niej nie skorzystaliśmy. Jedziemy? Hmmm... jak daleko i jak głęboka jest ta woda? Nasze auta na wyposażeniu opcji amfibii nie miały (zapewne przy ich zakupie szkoda nam było na to kasy). Co robić? Raczej nie mamy innego wyjścia niż zaryzykować dalszą jazdę. Kazaliśmy więc dzieciom się rozpiąć z pasów, otworzyliśmy okna i z duszą na ramieniu wjechaliśmy w nieznane, czyli w parów w wodą. Na szczęście za zakrętem woda zrobiła się płytsza i awaryjna ewakuacja nie była potrzebna. Ale historię pomimo upływu jakiś 15 lat, całkiem dobrze pamiętam, więc raczej było grubo ;)
Ale wróćmy z tej przydługiej wycieczki do Forte Venini di Oga.
Zanim do niego dojedziemy, po drodze mijamy ładny kościółek (Chiesa Santuario della Beata Vergine di Caravaggio), z którego roztacza się malownicza panorama na Bormio.
Ale najpierw fort. Samochód możecie postawić na dużym bezpłatnym parkingu przy wyciągu narciarskim, gdzie pokierują Was tablice przy drodze (pamiętajcie: tablice, nie nawigacja). Stamtąd do fortu jest bardzo blisko. Jest to najlepiej zachowany w Europie przykład fortyfikacji z czasów I wojny światowej, położony w rezerwacie przyrody Paluaccio di Oga.
Podobno bardzo sugestywny jest spacer po przestrzeniach, w których mieszkali żołnierze - przez tunele, tajne przejścia, kuchnię i dormitoria. Niektóre pokoje są wyposażone w obrazy i pamiątki z epoki. Szczególnie fascynujący jest podobno generator prądu, który gwarantował niezależność energetyczną fortu: jest to największy generator z owych czasów, który można oglądać w kontekście muzealnym. "Podobno" bo niestety w 2024 roku fort był zamknięty. Jak to we Włoszech bywa (choć i w Polsce nie jest to rzadkością) ktoś się z kimś nie dogadał, bo ktoś komuś pozazdrościł kasy i atrakcja poszła się wal... Tzn. jeszcze się nie wali, ale jak to dłużej potrwa to zapewne tak będzie. A szkoda, bo fort jest ogromny i nawet na mnie, średnio zainteresowanej takimi atrakcjami osobie, zrobił ogromne wrażenie nawet tylko z zewnątrz.
Niepocieszeni ruszamy do Bormio.
Dochodzimy do malowniczego mostka wiszącego nad rzeczką. Ja podziwiam widoki aż nagle mój wzrok pada na moich panów wyczyniających na moście dziwne wygibasy. Co jest? Jakieś muchy ich dopadły? Ale nie, okazuje się, że polscy siatkarze właśnie awansowali do finału na olimpiadzie.
Wchodzimy na starówkę i rozglądamy się oczarowani. To typowe włoskie miasteczko z wąskimi urokliwymi uliczkami, pięknym rynkiem zwieńczonym okazałą katedrą.
Warto się tam wybrać choć tylko po to aby się przespacerować po tej malowniczej starówce.
Bormio słynie też z jednej jeszcze atrakcji, znanej już od czasów Imperium Rzymskiego. Są to źródła geotermalne, z najwyższą w tym rejonie (a nawet w całych Alpach) temperaturą wody, przekraczającą 40 stopni Celsjusza.
Nasza wizyta we Włoszech dobiega końca. Kolejny dzień to trasa do niemieckiego Stuttgartu. Do przejechania mamy tylko koło 400km. ale jedziemy przez góry, więc cała trasa zajmuje nam około 9 godzin (!!!). Na początku wbijamy się na Stelvio, stamtąd odbijamy na Szwajcarię.
A potem to już mieszanka krajów bo nie zliczę ile razy przekraczamy granicę, a droga wygląda mniej więcej tak: Włochy, Szwajcaria, Włochy, Szwajcaria, Austria, Niemcy. Chyba mąż znowu coś przekombinował z trasą. Nie ukrywam, że się spieszymy, bo jeszcze tego samego dnia mamy w planach zwiedzanie w Stuttgardzie pewnego muzeum, ale o tym już w kolejnym odcinku mojego bloga.
Po drodze mijamy majestatyczny klasztor Marienberg, który jest najwyżej położonym opactwem benedyktyńskim w Europie,
oraz charakterystyczną wieżę Campanile di Curon Venosta Vecchia wyłaniającą się z jeziora Resia. Dlaczego dzwonnica stoi w wodzie? Cóż, nietrudno się domyślić, że jezioro jest sztucznym zbiornikiem. Już w latach 20. XX wieku planowano tutaj budowę zapory wodnej, a z tym wiązało się utworzenie sztucznego jeziora obejmującego obszar kilku okolicznych wsi. Plan zrealizowano na początku lat 50. ubiegłego wieku, a pod wodą znalazły się malownicze wioski Curon, Arlung, Piz, Gorf, Stockerhofe oraz część Reschen i w ten sposób 163 domy wraz ze 120 farmami zniknęły pod falami. Ocalała jedynie wieża kościoła, która została uznana za zabytek. O ile więc po prostu przed zalaniem wysadzono w powietrze wszystkie inne budynki, o tyle ocalono dzwonnicę.
Choć "ocalono" na mój gust nie za bardzo pasuje do okoliczności, ponieważ wieża po prostu wyłania się z wody, więc trochę to dziwny sposób "ocalania" zabytków (z drugiej strony Wenecja też co jakiś czas ląduje pod wodą, witajcie we Włoszech). Stanowi to niewątpliwie malowniczy widok, ale cena jego powstania nie jest tego warta biorąc pod uwagę fakt, ile ludzi musiało stracić swoje domy.
Po drodze, już w Austrii mijamy parking, na którym usytuowana jest ramka do robienia sobie zdjęć z widokiem na Zugspitze (2962 m n.p.m.) – najwyższy szczyt górski w Niemczech (Włochy, Szwajcaria, Austria, Niemcy... - gdzie my jesteśmy?!).
Jak to bywa w takich miejscach, każdy musi mieć fotkę w tejże ramce, do której ustawia się kolejka. Nie każdy jednak wie, że selfie to nie jest w tym momencie to, o co w tym wszystkim chodzi... ;) Miejsce przez dłuższą chwilę jest okupowane przez parę niemieckich czy też austriackich seniorów, do których nie za bardzo dociera, że to tak nie działa i z uporem wartym lepszej sprawy dzielnie usiłują sobie zrobić zdjęcie w ramce...
Z drugiej strony, to chyba jednak się czepiam. Przecież oni w zasadzie mają zdjęcie ZROBIONE w ramce... 😎
A my ruszamy dalej do Stuttgartu.
Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.
Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."
A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.
A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.
#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #włochy #italy #visititaly #italytravel #bormio, #forteveninidioga, #paluacciodioga, #klasztormarienberg, #campaniledicuronvenostavecchia, #resia, #nawigacja, #fort, #zugspitze #chiesasantuariodellabeataverginedicaravaggio


































Komentarze
Prześlij komentarz