Wino, oliwa i śpiew...a do tego Visolvit - Chorwacja - Wakacyjna podróż przez 8 krajów 2023 cz.7
O Chorwacji mogłabym opowiadać godzinami i aż sama się dziwę, że zeszłoroczny pobyt udało mi się streścić w 3 postach. Ale faktem jest, że w roku 2023 byliśmy w Chorwacji tylko przez 8 dni (to zdecydowanie za mało!!!!!). Dlatego postanowiłam napisać jeszcze post o chorwackich smakach i smaczkach językowych.
Zacznę od oliwy. Lubicie oliwę? Jeśli nie, to z dużym prawdopodobieństwem - tak jak ja do czasu opisywanego urlopu - po prostu nie próbowaliście dobrej oliwy.
Pij oliwę - słyszałam często - będziesz zdrowsza i piękniejsza 😎. O ile w to "zdrowsza" nie do końca wierzyłam, o tyle "piękniejsza" dawało mi do myślenia 😁 Wiecie jak jest - latka lecą i na pewnym etapie człowiek nie tylko oliwy by się napił gdyby to mogło w czymkolwiek pomóc 😎 Pełna chęci i nadziei ruszyłam więc pewnego dnia na zakupy. Wstąpiłam do supermarketu - po drodze mi było 😎 Podchodzę do półki... są! I to nie jedna. Ale którą wybrać? Jedna droższa od drugiej, co raczej nie rozwiązuje problemu. Wybrałam extra virgin, tłoczoną na zimo, bo w mądrych Internetach wyczytałam, że tylko taka ma magiczne właściwości. Przychodzę do domu, próbuję...toć to smakuje jak olej! Bleeeee.... A zapłaciłam jak za zboże! I to ma być ten cudowny eliksir młodości?! Spojrzałam w lustro... doooobra, aż taka zdesperowana nie jestem aby na siłę żreć olej. I to by było na tyle w temacie jedzenia oliwy 😏
Opisana próba zdarzyła się dobre parę lat temu. Potem raz czy dwa usiłowałam podejść do oliwy z tym samym skutkiem. Nawet raz w Chorwacji kupiłam oliwę u babuleńki na ulicznym straganie. Smakowała jak... olej oczywiście i do tego jakiś taki zjełczały.
W zeszłym roku wracając ze zwiedzania źródła Cetiny chcieliśmy się zatrzymać na obiad. Syn zanurkował w czeluści Internetu i z radością oznajmił nam, że po drodze mamy konobę (konoba to rodzaj lokalnej restauracji o niższym lub wyższym standardzie) z rekomendacją Michelin. Spojrzałam na niego jak na kosmitę i uświadomiłam, że my tylko chcemy coś zjeść a nie wydać na obiad jak na ucztę w restauracji Magdy Gesler. Ale ku mojemu zdziwieniu okazało się, ze ceny są w tej konobie bardzo ok (dzięki za menu w Internecie!). No to do boju! Podjeżdżamy do miejscowości gdzie mieści się owa konoba, przy czym "miejscowości" to określenie bardzo na wyrost (bardziej trafne to "typowe zadu...ie"). Sam przybytek i wejście do niego było tak ukryte, że chyba cudem udało nam się je znaleźć. Dobra nasza, pewnie nie będzie problemu ze stolikiem. Akurat! Nie mieliśmy rezerwacji, więc o obiedzie mogliśmy tylko pomarzyć, bo knajpa była pełniusieńka! Na szczęście ledwo zdążyliśmy wyjść, a tu kelner za nami biegnie, bo właśnie zwalnia się stolik, a do kolejnej rezerwacji jest sporo czasu, więc zdążymy zjeść. Głupi ma zawsze szczęście 😁 Siedliśmy, zamówiliśmy. My z córką risotto, nasi panowie oczywiście mięcho (nie ma to jak dobrze zakorzeniony atawizm 😎). Co do mięsa nie za bardzo pamiętam jakie było, choć jak rasowy sęp rodzinny (znacie określenie "na sępa"?) musiałam go spróbować, ale risotto było przepyszne! Uprzejmy kelner przyjmując zamówienie trochę nam o tym risotto poopowiadał, bo to podobno był jakiś tradycyjny przepis "z dziada pradziada, z żony na kochankę, tajne przez poufne". Otrzymując potrawę zostałyśmy poinstruowane, aby posypać ją załączonym serem typu parmezan i dodatkowo polać oliwą. Uprzejmie podziękowałam za wskazówki myśląc, że nie będę sobie risotta oliwą psuła. Po chwili jednak przyszło mi do głowy, że może kelner wie co mówi, w końcu dla nas maluczkich rekomendacja Michelin coś tam znaczy. Polałam więc tak z brzegu talerza (w razie czego resztę zjem metodą "posuwanego") i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu risotto z pysznego stało się GENIALNE!!! Wow! Czyli jednak coś było na rzeczy z tą oliwą. Tyle, że ta oliwa nie smakowała jak olej! To było coś zupełnie innego! Trochę smaku świeżo ściętej trawy (ok, trawy nigdy nie jadłam, ale sądząc po zapachu tak musi smakować), troszkę goryczki...magia 😍 I tak zakochałam się w oliwie od któregoś tam (a może jednak od pierwszego) posmakowania. Pyszną oliwę kupiłam też w winnicy położonej niedaleko od naszej chorwackiej miejscówki.
Ale przejdźmy do wina. Może powinnam wspomnieć, że z picia tylko słodkiego lub półsłodkego wina przerzuciliśmy się na wina wytrawne wieki temu. Z pewnością nie jesteśmy koneserami, ale troszkę się orientujemy w temacie, a przynajmniej zazwyczaj wiemy co zamówić, żeby nam smakowało. A jak powszechnie wiadomo, co człowiek to inny gust, więc nie sugerujcie się naszymi opiniami. W każdym razie w Chorwacji robienie wina to chyba sport narodowy 😁
Można je kupić na każdym rogu, na każdym straganie, a miejsca, gdzie wino nalewa się do butelek pet z kraników w ścianie nie są niczym rzadkim. Takie wina są tanie jak barszcz, a co do smaku to wszystko zależy od gustu. Prawda jest jednak taka, że gdy siądziecie sobie wieczorem po zachodzie słońca nad szmaragdowym Adriatykiem z kieliszkiem w dłoni, to wtedy smakuje dosłownie każde wino 😁
Często jednak gdy przywieziecie je do Polski to nagle kareta zmienia się w dynię 😎. Oczywiście można znaleźć perełki, które będą smakować nawet po powrocie do domu, ale trzeba wiedzieć czego szukać.
Takim przykładem jest peljesacki Dingač. Peljesac to półwysep w Chorwacji. Na jego mniej więcej południowych stokach w regionie Dingač rośnie autochtoniczny (czyli lokalny) szczep winogron Plavac mali, z którego wytwarzane jest właśnie wino Dingač.
Ponieważ winorośle rosną tam na bardzo stromych stokach, mają idealną ekspozycję słoneczną co w połączeniu z długim latem i mineralną glebą daje cudownie aromatyczne, intensywne w smaku czerwone wino.
Dingač nie jest winem tanim, ale wyobrażacie sobie jakiekolwiek maszyny na niemal pionowym stoku? Dlatego w przypadku tych winogron, można zapomnieć o mechanizacji, co ma wpływ na cenę wina. Teraz i tak jest łatwiej, bo dawno temu, zerwane winogrona trzeba było przetransportować przez skaliste i niebezpieczne góry do wsi Potomje, gdzie produkowano (i nadal produkuje się) wino. Ludziom pomagały w tym osiołki, bo tylko one dawały radę w tym trudnym terenie!
Dopiero w 1976 roku, aby ułatwić dostęp do obszaru Dingač, lokalni producenci wina, w całości ręcznie, wykopali tunel długości 400 metrów.
Przejazd tym tunelem to swego rodzaju przygoda. Jest tam wąsko na jeden samochód, więc zanim się do niego wjedzie trzeba sprawdzić, czy coś nie jedzie z przeciwka. A potem zachwycamy się strukturą ścian/sklepienia ze śladami ręcznej pracy i staramy się - tak na wszelki wypadek- nie składać lusterek 😎
A gdy już kupicie to wyjątkowe wino możecie je przywieźć do Polski i po jego otwarciu w zimne grudniowe wieczory, poczujecie znowu smak ukochanej Chorwacji.
przykładowe chorwackie wina zakupione w okolicach Szybenika
Można się także pokusić o degustację win, które leżakują w butelkach w morzu, gdzie dojrzewaniu wina sprzyja stała temperatura wody i ciśnienie wyższe od atmosferycznego. Butelki takiego wina charakteryzują się nalotem morskich stworzeń i niestety ceną.
Akurat w tej winnicy cena butelki wina leżakującego w morzu zaczynała się od 150 EUR (w roku 2023). Nie ukrywam, że z tego powodu doszliśmy do wniosku, że nie jesteśmy aż tak dużymi koneserami, aby docenić kunszt morskiej metody dojrzewania wina 😎
Generalnie jednak nie bójcie się próbować i szukać dobrych chorwackich win. Nawet jeśli lubicie tylko te słodkie, to zawsze w odwodzie zostaje Wam prosek lub słodka rakija (rodzaj bałkańskiego bimbru). Ja jednak nie jestem ich zwolenniczką, więc nie będę w tym zakresie udawać mądrej 😁.
Jak wiadomo wino rozwiązuje język a język chorwacki to oddzielna bajka. Pamiętam jak w wielkim byłam szoku, gdy po przyjeździe do Chorwacji po raz pierwszy okazało się, że z Chorwatami można się dogadać po polsku! Serio! Pomimo tego, że dzieli nas w zasadzie cała Europa, z takimi perełkami po drodze jak język węgierski, to nasze języki są zadziwiająco podobne! Dlatego jeśli któraś ze stron nie zna angielskiego to i tak się powinniście dogadać. Uważajcie jednak na pewne pułapki językowe takie jak:
- polako - powoli/spokojnie ( nie ma nic wspólnego z narodowością)
- josz - jeszcze (mylnie rozumiane jako w sensie już/dosyć/wystarczy)
- prawo - prosto
- vredna żena - wierna żona - mój faworyt 😎
- pipa - to kran
- pedale - pagaje/wiosła
- pedalina - rower wodny
- ponoć - północ
- ja sam trudna - jestem w ciąży- faworyt numer dwa 😎
- droga - narkotyk
- wyraz kurcze w języku chorwackim ma znacznie mocniejszy charakter niż w naszym języku
- Gospoda - Pani/kobieta.
No i nazwy miesięcy, zwłaszcza tych wakacyjnych, bo czerwiec po po chorwacku lipanj, a lipiec to... srpanj 😅 Można się naciąć prawda?
Znamy już trochę chorwackie wina, więc teraz należałoby wspomnieć o czymś, co do tego wina warto rozłożyć na talerzyku aby stworzyć niezapomniany duet smaków. My najbardziej lubimy obłędne chorwackie winogrona i pršut. Pršut to dojrzewająca szynka, odpowiednik włoskiej szynki parmeńskiej. Od 2012 roku jest to chroniony prawem unijnym produkt regionalny. Powstaje on z grubsza w ten sposób, że udźce świnki naciera się solą a potem suszy w ciepłym chorwackim wietrze. Takie suszenie trwa od jednego do dwóch lat! Bez lodówki? - zapytacie. Ano bez! Ale przecież lodówki to stosunkowo młody wynalazek, a pršut jadali już starożytni Rzymianie! Jeśli więc kiedyś zobaczycie dyndające radośnie na wietrze ogromne udźce, to wiedzcie, że nie jest to oryginalna ozdoba, ani też rekwizyt do filmu o Flinstonach ale coś bardzo użytecznego i do tego pysznego. Pokrojony w niebywale cieniutkie plasterki pršut to znakomity dodatek do Dingača i nie tylko. Najbardziej znany pršut pochodzi z miejscowości Drniš, którą możecie minąć jadąc do źródła Cetiny, a różne rodzaje pršuta kupicie w każdym chorwackim sklepie 😁
W Chorwacji jest kilka kultowych produktów, które musicie koniecznie spróbować lub wypróbować. Oprócz pięknie pachnącego płynu do płukania Ornel i smakowej wody Jana (ja najbardziej lubię tą miętową) nie mogę nie wspomnieć o Cedevicie. Na zdjęciu widzicie ją w formie cukierków w pomarańczowym opakowaniu, ale najbardziej kultowy jest proszek do przyrządzania napojów. Cedevita to napój witaminowy, jakich jest mnóstwo na rynku, ale ten jest wyjątkowy. Zapewne wielu z Was pamięta ze swojego dzieciństwa kupowany w aptece preparat witaminowy Visolvit. Był on najbardziej popularny pod koniec ubiegłego wieku i w owym czasie był trochę traktowany jako zamiennik cukierków, które - zwłaszcza w czasie stanu wojennego - były produktem luksusowym. Visolvit kupicie nawet dzisiaj, ale nie wiem czy to nadal ten sam kultowy smak. Visolvit teoretycznie powinno rozpuszczać się w wodzie, ale w praktyce jadło się go ładując pośliniony palec do opakowania lub zlizując proszek prosto z dłoni. Po tym opisie panie z Sanepidu zapewne już schodzą na zawał, ale ja i tak uważam, że nic to w porównaniu z saturatorami 😎. Kto pamięta, ten wie 😎. Ale wróćmy do Visolvitu, a raczej Cedevity. Oba produkty smakują identycznie! Oczywiście mówię o pomarańczowej wersji Cedevity, bo występuje ona w różnych smakach. Jeśli więc macie znajomych w odpowiednim wieku i chcecie im coś przywieźć z Chorwacji, Cedevita będzie strzałem w 10tkę! Wyraz zaskoczenia i błogości na ich twarzach będzie najlepszym potwierdzeniem tej tezy.
Jeśli mówimy o kultowych smakach Chorwacji, nie można zapomnieć o burkach. Ale o nich przeczytacie w jednym z kolejnych postów. Ten jest i tak już długi 😎
Muszę jednak króciutko wspomnieć jeszcze o liściach laurowych. Są one między innymi niezastąpione przy gotowaniu zup, bigosu i wielu innych potraw. W Chorwacji liście laurowe są bardzo popularne. Często rosną dziko, lub tworzą żywopłoty. Jeśli jednak przywieziecie do Polski po prostu zerwane z krzewu listki, to one uschną i poskręcają się. Będziecie mieli to samo co można kupić w każdym sklepie. Co więc zrobić aby przywieźć do domu troszkę Chorwacji niekoniecznie w formie suszonej? Po zerwaniu zawińcie listki w wilgotny ręcznik np. papierowy (wytrzymają w takiej formie spokojnie 2-3 dni). Po przywiezieniu do domu rozkładamy je, aby przeschły i zamrażamy :) Po rozmrożeniu będą pachnieć jak świeże! Możemy także zrobić znajomym lub rodzinie wyjątkowy prezent w postaci chorwackich liści laurowych! Z kultowych przypraw chorwackich nie sposób także nie wspomnieć o rozmarynie, który także często rośnie dziko a poza tym znajdziecie go chyba w każdym chorwackim ogródku. Rozmaryn możecie przywieźć do domu tak samo jak liście laurowe!
Na koniec mała dygresja o owocach. Co tu dużo mówić? Ja zawsze po przyjeździe do Polski nie chcę kupować owoców, bo choć nazwa jest ta sama to smak zdecydowanie już nie... No ale w Chorwacji owoce dojrzewają naturalnie, w tym cudownym klimacie, a do Polski są przywożone niedojrzałe, bo inne by nie przetrwały podróży. Raczej nie chcę wiedzieć co się z nimi robi aby stały się zdatne do jedzenia. W każdym razie różnica jest ogromna! Ale uwaga! Owoców nie kupujemy w supermarketach, lecz na bazarkach, a najlepiej u ulicznych sprzedawców w Dolinie Neretwy. Miniecie ją jadąc w kierunku Dubrownika. Gdy w nią wjedziecie, od razu będziecie wiedzieli, że to właśnie tutaj!
Wzdłuż głównej drogi stoją stragan za straganem, a arbuzy kąpią się w chłodnej wodzie 😍 Oprócz owoców można też kupić robioną tam kandyzowaną skórkę pomarańczową. Spróbujcie jej koniecznie. Nawet jeśli nie lubicie tej kupowanej w polskich marketach.
No i figi! Jeśli macie możliwość, spróbujcie takich prosto z drzewa. Pierwsze z nich dojrzewają na początku sierpnia. Szukajcie tych żółtych, lekko miękkich.
Jeśli chcecie przywieźć do domu kilka chorwackich fig kupcie jajka. Potem te jajka zjedzcie, a zostawcie sobie papierowe wytłaczanki (czyli te pudełka, w których kupiliście jajka). Każdą figę zawińcie w kawałek papierowego ręcznika i włóżcie do odpowiedniego zagłębienia w wytłaczance. Najlepiej gdy takie wytłaczanki możecie włożyć do lodówki. Przynajmniej część fig powinna dojechać do Polski.
Oprócz owoców ja zawsze zachwycam się smakiem chorwackich pomidorów. Ale aby kupić te najsmaczniejsze szukajcie takich...najbrzydszych! Serio! Są duże, nieforemne, poprzerastane. Na prawdę nie wyglądają.
Ale gdy je spróbujecie to w Waszych ustach brzydkie kaczątka nagle staną się przecudownym łabędziem! Są na prawdę obłędne!
No i peka! Peka to mięso (wołowina - często cielęcina, wieprzowina, owoce morza) z warzywami pieczone przez kilka godzin na grillu pod żeliwną pokrywą. Dobrze zrobiona peka jest obłędna! Pamiętajcie jednak, że trzeba ją zamawiać wcześniej.
Nie można też zapominać o Crni Rižot, czyli czarne risotto. Może wygląda ono dziwnie ale smakuje obłędnie. Generalnie jest to tradycyjne danie kuchni chorwackiej i ma je w menu każda szanująca się restauracja (inna sprawa, że nie każda je potrafi zrobić). Risotto jest barwione wydzieliną mątwy lub kałamarnicy i w składzie powinno mieć kawałki tego zwierzątka. Z tego co mówił nam kelner gdy zamówiłam danie w restauracji na wyspie Brač, robi się je długo, dużo dłużej niż zwykłe risotto. Jeśli będziecie w Chorwacji, spróbujcie go (dania, nie kelnera, chyba, ze będzie apetyczny ;) ) koniecznie i niech Was nie zniechęci to, że risotto przypomina trochę naszą kaszankę ;)






















Komentarze
Prześlij komentarz