Life on Mars - magiczny szlak trekkingowy- Chorwacja, księżycowy Pag - Urlop 2025

Po zachwytach nad plażą Beritnica, która według mnie jest najpiękniejszą plażą w Chorwacji, nabraliśmy ochoty na przejście fragmentu szlaku trekkingowego "Life on Mars". Wam też polecam tą atrakcję, nawet jeśli nie jesteście zagorzałymi trekkingowcami. Dzisiaj przedstawię trasę, która Was nie zmęczy i zapewni bajeczne widoki. Trasa idealna! Jednak nie zapominajcie o tym, że to Chorwacja, czyli gorący śródziemnomorski klimat w letnich miesiącach. Jeśli więc chcecie zaliczyć tę atrakcję, najlepiej zróbcie to przed samym zachodem słońca. Będzie wtedy choć trochę chłodniej, a zachodzące słońce dostarczy bajecznych widoków. Możecie też wybrać pochmurny dzień (co raczej nie będzie proste w Chorwacji), ale wtedy widoki zachodzącego słońca nie będą tak spektakularne. Zabierzecie też zapas wody. My na Pagu byliśmy na początku września co ułatwiło nam sprawę.

W pierwszej kolejności omówię tutejsze plaże, więc jeśli temat Was nie interesuje, przeskorlujcie się nieco dalej "po drodze" oglądając zdjęcia.

Ponieważ nawet początek września potrafi być upalny, a raczej zazwyczaj jest upalny, dlatego rano wybraliśmy się na plażę. Wybraliśmy plażę Jadra obok Starej Novalji. Plaża jest przepiękna! Połączenie białych skał i szmaragdowej wody jest magiczne. Jeśli jednak także chcielibyście się na nią wybrać zwróćcie uwagę, że składa się ona de facto z trzech plaż. Pierwsza z nich, na której my byliśmy, jest najbliżej Starej Novalji. Znajdziecie przy niej duży płatny parking (5 EUR za cały dzień w 2025 roku). Można wypożyczyć leżaki i parasole. 







Niestety nie ma tam cienia, ale to plaża dla wszystkich. Dlaczego to podkreślam? Cóż... pozostałe plaże Jadra są pod tym względem zdecydowanie inne.

Plaża Jadra na wyspie Pag to miejsce, gdzie Twoje dylematy urlopowe wchodzą na zupełnie nowy poziom. To nie jest zwykła plaża – to socjologiczny eksperyment w trzech aktach, a Ty patrzysz na mapę i musisz zdecydować, jak bardzo chcesz zaryzykować swój spokój ducha.

Oto krótki przewodnik po „Triathlonie Jadry”:

Akt 1: Część Główna (Strefa „Dzieci i dmuchane flamingi”)

Wchodzisz tu i od razu uderza Cię zapach filtra SPF 50 i dźwięk dmuchania trzeciego koniecznie różowego flaminga w tej samej minucie. Jest bezpiecznie, stabilnie, ale jeśli szukasz ciszy, to zapomnij. To tutaj toczą się bitwy o każdy centymetr plaży, a Twoim jedynym zmartwieniem jest to, czy przypadkiem nie usiądziesz na czyimś zapomnianym klapku.



Akt 2: Plaża dla Psów (Strefa „Mokra Wstrząsarka”)

Idziesz kawałek dalej i nagle... chlup! Zostajesz ochlapany wodą o zapachu mokrej sierści. Plaża dla psów na Jadrze to jedyne miejsce, gdzie nikogo nie dziwi, że ktoś kradnie Twój ręcznik, a potem go zakopuje w kamieniach. Wybierasz tę strefę, jeśli kochasz psy bardziej niż ludzi (cóż... patrząc na niektórych ludzi nie jest trudno to zrozumieć). Jeśli nie przeszkadza Ci, że Golden Retriever o imieniu „Burek” uzna Twoją nogę za idealny punkt oparcia podczas wychodzenia z wody (kocham psy, ale jeśli podczas wychodzenia z wody nie zauważyłabym, że to coś co jest mokre i właśnie owija moją nogę jest psem, mogło by spowodować znaczne zakłócenie spokoju plaży moim krzykiem). Plażę tą wybierzesz też gdy chcesz zobaczyć najbardziej radosne istoty na wyspie, które mają w nosie (lub w paszczy) Twoją nową książkę.

Akt 3: Plaża dla Nudystów (Strefa „Wolność, wolność i jeszcze raz wolność = golizna”)

Idziesz jeszcze kawałek, mijasz skałę i nagle orientujesz się, że słońce zaczyna docierać w miejsca, które od komunii nie widziały światła dziennego. To strefa FKK. Wybierasz ją, jeśli nienawidzisz mokrych kąpielówek i/lub chcesz poczuć jedność z naturą (dosłownie). Pamiętaj jednak, że ryzykujesz, że spotkasz tam swojego szefa z biura, a poniedziałkowe zebranie na Teamsach już nigdy nie będzie takie samo. Tak, wiem, że jesteś ponad 1000 km od swojego miejsca zamieszkania. Ale wiem też jak bardzo świat potrafi okazać się mały, dlatego uwierz mi, że tego typu spotkanie jest bardziej prawdopodobne niż myślisz.

Skrót FKK to oficjalnie niemieckie Freikörperkultur, czyli „kultura wolnego ciała”. Ale umówmy się – na wyspie Pag, gdzie słońce przypieka tak mocno, że nawet kamienie zaczynają marzyć o kremie z filtrem, ten akronim nabiera zupełnie nowych, „życiowych” znaczeń. Oto co FKK może oznaczać w praktyce, gdy przypadkiem zabłądzisz na trzecią część plaży Jadra:

Fuuj (bądź Fuck - w zależności od sytuacji), Kolega Kierownik?! To najczęstsze rozwinięcie skrótu, gdy orientujesz się, że osoba po lewej, która właśnie aplikuje olejek na plecy wdzięcznie wypinając w Twoją stronę ich dolną część, gdzie tracą swoją szlachetną nazwę, to ten sam człowiek, który w piątek odrzucił Twój wniosek o urlop, a Ty nie miałeś innego wyjścia jak zastosować scenariusz L4. W tym przypadku „otwarta komunikacja w firmie” nabiera aż nazbyt dosłownego znaczenia.

Skoro już wiemy, że FKK to na Pagu prawdziwe wyzwanie dla wyobraźni, przygotowałam dla Ciebie "Marsjański Kodeks Przetrwania dla Nowicjusza FKK".

Zanim zrzucisz ostatni bastion wstydu na plaży Jadra, zapamiętaj te zasady – uratują Twoją godność (albo przynajmniej sprawią, że będziesz się śmiać z siebie nieco ciszej):

🛡️ Kodeks Przetrwania FKK: Misja Jadra

1. Najważniejsza zasada: patrzymy tylko w oczy. Choćby Twój sąsiad na ręczniku miał na udzie tatuaż z mapą całego Pagu lub wyglądał jak żywa reklama lokalnego sera, utrzymuj kontakt wzrokowy jak podczas rozmowy o podwyżkę. Każde spojrzenie o 15 stopni w dół może spowodować nieoczekiwane i co najmniej niezręczne konsekwencje.

2. Pamiętaj, że na Pagu słońce nie bierze jeńców. W strefie FKK musisz nasmarować miejsca, o których istnieniu zapomniałeś po lekcjach biologii.

Protip: Nakładanie filtra w tej strefie to gimnastyka artystyczna. Jeśli nie chcesz wyglądać jak ktoś, kto właśnie próbuje sam siebie zawiązać na supeł, poproś o pomoc... albo zainwestuj w spray. Tylko uważaj na wiatr Bora – nie chcesz osmarować olejkiem połowy plaży psów obok.

3. Syndrom „Widmowej Kieszeni”. To dopadnie Cię jako pierwsze. Staniesz na środku plaży, nagi jak Cię natura stworzyła, i nagle poczujesz przemożną potrzebę schowania rąk do kieszeni lub sprawdzenia telefonu. Próba włożenia rąk do nieistniejących kieszeni kończy się bardzo dziwnym klepaniem się po biodrach, co wygląda jak rytualny taniec godowy. Aby nie wyglądać dziwnie udawaj, że właśnie obsiadł Cię rój krwiożerczych jeżowców, lub że właśnie przypomniałeś sobie o konieczności dostarczenia pracodawcy swojego L4.

4. Na Pagu skały są ostrzejsze niż żarty Twojego wujka na weselu. Ręcznik w strefie FKK to nie tylko dekoracja – to bariera termiczna i mechaniczna. Położenie się „na Adonisa” bezpośrednio na wapieniu Jadry to prosty sposób na to, by Twoje plecy (lub inne części ciała) wyglądały jak gofr.

Ale wróćmy do dylematu, którą plażę wybrać. 

Wyobraź sobie Janusza. Janusz chciał spokoju. Poszedł na część główną, ale płaczące dziecko uświadomiło mu, że spokój to pojęcie względne. Przeniósł się na plażę dla psów, ale tam labrador ukradł mu kanapkę z szynką. Zdesperowany Janusz powędrował dalej, na część dla nudystów.

Stanął tam w swoich pełnych kąpielówkach z logo Biedronki i nagle poczuł się jak najbardziej ubrane stworzenie we wszechświecie. Wszyscy patrzyli na niego, jakby był jedyną osobą na Marsie w skafandrze. Marek, chcąc się dopasować, zaczął powoli zdejmować okulary przeciwsłoneczne... a potem przypomniał sobie, że ma na sobie filtr 50, który zostawia białe smugi. Jaki z tego morał? Na Jadrze zawsze kończysz w złym miejscu: albo jesteś zbyt ubrany, albo zbyt mokry od psiej śliny, albo po prostu masz piasek, czy raczej kamyczki w miejscach, o których geografowie nie wspominali w atlasach.

My byliśmy na "standardowej plaży". Na początku września nie było na niej tłumów i miejsce to urzekło nas bajecznymi widokami. Na plażę dla piesków rzuciliśmy tylko okiem, na plażę FKK nie rzuciliśmy nawet kąpielówkami. Z synem byliśmy, więc sami rozumiecie ;) 

Po południu, w drodze na szlak trekkingowy "zahaczamy" o jeszcze jedno piękne miejsce w okolicy. To punkt widokowy Stara Novalja Fishing Post Lookout.

Jeśli myśleliście, że „Fishing Post” (stanowisko rybackie) to miejsce, gdzie siedzicie z nogami w wodzie i zimnym piwem w ręku, to ten punkt widokowy szybko wyprowadzi Was z błędu. To miejsce to geologiczny „wieżowiec” dla tych, którzy lubią patrzeć na ryby z bezpiecznego (i bardzo wysokiego) dystansu.

Historycznie takie punkty (często z charakterystycznymi drabinkami zwanymi tunera) służyły do wypatrywania ławic ryb (głównie tuńczyków) z góry. Rybak-zwiadowca stał na szczycie i darł się w niebogłosy, gdy tylko zobaczył srebrny błysk w turkusowej wodzie zatoki Stara Novalja.

Aktualnie to Ekstremalne Wędkarstwo „Na Sucho”: Stoisz na szczycie klifu, wiatr Bora próbuje zrobić z Ciebie latawiec, a Ty patrzysz w dół na zatokę Stara Novalja. To jedyne miejsce, gdzie możesz powiedzieć: „O, tam płynie obiad!”, będąc jednocześnie tak daleko od wody, że ryba zdążyłaby założyć rodzinę i przejść na emeryturę, zanim Ty zejdziesz na dół z wędką. Zatoka Stara Novalja jest długa i wąska. Z punktu widokowego widać ją w całej okazałości. To idealne miejsce dla osób z lękiem wysokości, które chcą go wyleczyć metodą szokową – patrząc prosto w błękitną otchłań, stojąc na białym, posolonym wapieniu. Punkt widokowy nad Starą Novalją to miejsce, gdzie Twoja fryzura przestaje istnieć w ciągu trzech sekund. 

Próba zrobienia tam idealnego zdjęcia kończy się zwykle ujęciem, na którym wyglądasz jak Einstein po spotkaniu z gniazdkiem elektrycznym. Ale hej, tło jest obłędne!

A tak na serio, ów punkt widokowy jest pomnikiem upamiętniającym rybaków i tradycyjne rybołówstwo w Starej Novalji. W centrum punktu widokowego znajduje się element przestrzenny, a okrężnie, po obwodzie, rozmieszczone są ławki. Element przestrzenny wykonany jest z dwóch części. Pierwsza część przedstawia różę wiatrów, a druga nazwy i kierunki stanowisk rybackich. Widoki z centrum elementu przestrzennego, w kierunku stanowisk rybackich, definiują końce ławek, same zaś ławki symbolizują morze. 

Ale przejdźmy do głównej części tego posta, czyli czas na

SZCZEGÓŁY SZLAKU TREKKINGOWEGO

O ogólnych aspektach tego szlaku pisałam TUTAJ. Poniżej zaś opiszę jak wyglądała pokonana przez nas trasa. Wyglądała ona mniej więcej tak:




Symbolem P oznaczyłam miejsce, w którym zostawiliśmy auto i skąd ruszyliśmy. Może zauważyliście, że miejsce, z którego zaczynaliśmy wędrówkę to miejsce, do którego dojechaliśmy z Metajny trasą, gwarantującą Wam pełne majtki. Pisałam o tym TUTAJ . Alternatywnie możecie podjechać do konoby i stamtąd ruszyć w kierunku ścieżki z mapy powyżej. 
Ale jak już wspomniałam, my zostawiliśmy auto przy cmentarzu i stamtąd "na azymut" ruszyliśmy na szczyt pobliskiego wzgórza. Na azymut, bo oprócz tablicy na początku szlaku, niestety nie ma tam żadnych oznaczeń, ścieżek itp. 


Na wzgórzu znajduje się punkt widokowy. 


Możecie tam też poszukać kesza. Pisałam o nich TUTAJ

To nie była zwykła wycieczka – to była niskobudżetowa misja kolonizacyjna na Pagu, która prawie skończyła się wezwaniem Elona Muska na pomoc. Jeśli myśleliście, że „Life on Mars” to tylko chwytliwa nazwa, to znaczy, że nigdy nie próbowaliście wdrapać się na tamtejszy punkt widokowy w poszukiwaniu plastikowego pudełka zwanego keszem.

Oto jak wyglądało nasze „lądowanie” na Marsie:

Geografia Pagu nie bierze jeńców. Szlak prowadzi przez nagi kras wapienny, który przez tysiące lat był rzeźbiony przez wiatr Bora do tego stopnia, że każdy kamień ma ostrość noża do sushi. Wspinaczka tam to nie jest „spacer po parku” – to raczej zaawansowany parkour na gigantycznej kostce sera, która postanowiła zamienić się w pumeks. Każdy krok to negocjacje z grawitacją i modlitwa o to, by podeszwy butów przetrwały spotkanie z podłożem, które wygląda jak zamrożony wybuch białego pyłu. Jeśli planujecie tam wejść w klapkach, od razu sobie darujcie ten pomysł. Pomijam fakt, że będziecie w nich wyglądać jak Dżesika w szpilkach na Rysach, bo to wyłącznie zależy od Waszej odporności na kpiące spojrzenia innych ludzi. Po prostu fakt jest taki, że kostkę skręcicie na bank już na pierwszych 50 metrach wspinaczki. Jeśli do tego w gratisie wpakujecie kończynę w gips to pamiętajcie, że kąpiel w morzu z takim ekwipunkiem wygląda mniej więcej tak jak w betonowych bucikach. Na szczęście tylko na początku. Przy odrobinie szczęścia gips się rozpuści zanim Was pociągnie na dno. Tak czy tak impreza raczej średnia.


Ale wróćmy do naszej trasy. Kiedy dotarliśmy w okolice punktu widokowego, zaczęła się zabawa. Geocaching na Pagu to sport dla ludzi o stalowych nerwach. Wyobraźcie to sobie: macie znaleźć mały pojemnik ukryty „pomiędzy kamieniami”. Problem polega na tym, że na szlaku Life on Mars są wyłącznie kamienie (zero krzewów, a tym bardziej drzew), a każdy z nich wygląda jak idealna kryjówka. Stoisz więc na szczycie, telefon pokazuje „2 metry do celu”, a przed Tobą rozpościera się labirynt szczelin krasowych, w których mógłby się schować cały legion rzymski, a co dopiero mały kesz. Kiedy w końcu wyciągasz to pudełko spod ostrego jak brzytwa głazu, czujesz się, jakbyś właśnie odkrył dowód na życie pozaziemskie. Wpis do logbooka smakuje lepiej niż lokalny ser Paški sir.




Natura postanowiła nas strollować – niebo było częściowo zachmurzone. Ale tutaj pojawia się magia geografii Pagu, gdzie każda drobina światła, która przebije się przez chmury, odbija się od skał jak od gigantycznej blendy fotograficznej.




Mimo chmur, widok na Kanał Velebicki i majaczące w oddali góry Velebit był absolutnie obłędny. Słońce, chowając się za horyzontem, malowało chmury na kolory, których nie ma nawet w najdroższych kredkach.

Ten specyficzny „marsjański” blask sprawił, że nawet bez czystego nieba czuliśmy się, jakbyśmy patrzyli na koniec świata (w tym pozytywnym sensie).


Wdrapanie się tam było miksem walki o przetrwanie z zachwytem estetycznym. Zeszliśmy na dół z keszem w pamięci, pyłem wapiennym na ubraniach i przekonaniem, że jeśli prawdziwy Mars wygląda choć w połowie tak dobrze jak Pag o zachodzie słońca, to kupujemy bilet w jedną stronę.


To był odcinek, który udowodnił, że schodzenie z „Marsa” wcale nie jest łatwiejsze niż lądowanie na nim. Gdy już nasyciliśmy oczy zachodem słońca i dumnie schowaliśmy kesza, zaczęła się operacja „Powrót do bazy”.

Początek drogi w dół to była lekcja chorwackiej historii w praktyce. Szliśmy trasą wyznaczoną przez suhozidi – legendarne, kamienne murki budowane bez użycia ani grama zaprawy. Trasa (nadal na azymut) prowadziła nas częściowo tunelem między dwoma takimi murami, co sprawiało, że czuliśmy się jak w labiryncie dla bardzo zdeterminowanych owiec. 


Co jakiś czas musieliśmy pokonywać kolejne poprzeczne murki. Na tym etapie każdy z nas czuł się jak uczestnik olimpijskiego biegu przez płotki, z tą różnicą, że nasze płotki miały po kilkaset lat, były zrobione z ostrych kamieni, a zamiast trybun dopingowały nas cykady. Kiedy nasze stawy skokowe zaczęły już wysyłać sygnały alarmowe, teren nagle się zmienił. Dotarliśmy do betonowej ścieżki w pobliżu plaży Skrivena.


Po kilometrach (które w rzeczywistości były zaledwie setkami metrów) skakania po krasowych „żyletkach”, dotknięcie stopą gładkiego betonu było jak przejście z trzeciej klasy do pierwszej w linii lotniczej „ Luxury Pag Airlines”. Plaża Skrivena (czyli „Ukryta”) rzeczywiście udawała, że jej nie ma, ale my twardo trzymaliśmy się betonu, kierując się w stronę kolejnego celu.






Dalej ścieżka zaprowadziła nas do hiking trail viewpoint. I wtedy, mimo zmęczenia, wszystkim nam na moment odebrało mowę.



Z tego punktu plaża Beritnica wyglądała jak scenografia do filmu wysokobudżetowego. Z góry te trzy słynne skały wystające z wody i majestatyczna, bryła Stogaju prezentowały się jeszcze bardziej nierealnie. To był ten moment, w którym wyciągasz telefon po raz setny, mimo że masz już 2% baterii i pełną kartę pamięci.

Ostatnia prosta to był marsz obok plaży Ručica – szerokiej, surowej i oszałamiającej w swojej pustce. Krajobraz powoli zaczął przypominać Ziemię, choć wciąż w wersji bardzo „kamienistej”.

Nasza misja zakończyła się tam, gdzie się zaczęła – przy cmentarzu w Metajnie. Przeszliśmy niewiele ponad 3 km i zajęło nam to około półtorej godziny.

Jest coś niesamowicie poetyckiego i lekko ironicznego w tym, że szlak o nazwie „Life on Mars” (Życie na Marsie) kończy się na cmentarzu. Ale dla nas to był dowód sukcesu – wróciliśmy z innej planety cali, zdrowi i widokami, które zostaną pod powiekami na bardzo długo.

Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezekKliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #chorwacja #croatia #visitcroatia #croatiatravel #pag  #ksiezycowawyspa #Beritnica #Ručica #Stogaj #LifeonMars #Marsjańskiszlak #Metajna #StaraNovalja #PlażaJadra #FKK #StaraNovaljaFishingPostLookout

Komentarze