Gdy chcesz się napić wina a trafiasz do apartamentu dla abstynentów- Livigno - Włochy - Urlop 2024-cz.18
Po pasjonującej przeprawie przez Passo Mortirolo docieramy do naszej kolejnej miejscówki. Rozpakowujemy się, myślami już błądząc ku wieczorowi i lampce wina z widokiem na piękne Alpy. No właśnie, lampce wina. Tyle, że o ile winem dysponujemy bo co nieco wieziemy ze sobą z Chorwacji, o tyle ze zdziwieniem konstatujemy, że pięknie urządzony, nowoczesny apartament, delikatnie mówiąc wyposażeniem nie grzeszy. Ponieważ jest on zaplanowany na przyjęcie maks. 6 gości (choć dwoje z nich musiałoby spać w salonie) jego wyposażenie kuchenne to 6 widelców, 6 noży, 6 łyżek i po 6 małych i dużych talerzy. No i oczywiście zmywarka. Uwielbiam takie podejście do tematu. Albo po każdym posiłku włączasz zmywarkę z czterema talerzami na krzyż, albo myjesz ręcznie. Niech żyje ekologia. Ale o ile z tak ubogim wyposażeniem zdarzało nam się spotkać, o tyle zaskoczeniem jest brak jakichkolwiek kieliszków do wina. KIELISZKÓW DO WINA we Włoszech!!! No ale może poprzednia ekipa tak świętowała np. zjazd z Mortirolo, że kieliszki poległy? Hmmmm ... kontaktujemy się z właścicielką i co się okazuje? Właścicielka nie przewidziała wyposażenia apartamentu w kieliszki do wina! Kurcze, informacja o tym, że apartament jest przeznaczony tylko dla abstynentów raczej powinna być w jego opisie! A tak wyszliśmy na Janusza i Grażynę, którym tylko alkohol w głowie (dobrze, że jednak wcześniej zapytaliśmy o hasło do fifi 😎)...
No trudno, namierzymy jakiś supermarket i kupimy te dwa kieliszki. Profanując napój bogów będziemy pić białe i czerwone z tych samych, ale to i tak lepsze niż z gwinta pod palec tudzież ze szklanki. Szklanek w apartamencie było oczywiście 6 sztuk i były to kultowe musztardówy z IKEI. Swoją drogą, jakiś czas temu widziałam kolekcję specjalnych szklanek do wina. Możliwe, że właścicielka apartamentu pomyślała, że picie wina ze szklanek jest teraz cool a goście będą zachwyceni i nobilitowani gdy sobie naleją wino do musztardówek.
No ale my, prości turyści, jednak wolimy kupić te kieliszki, a że i zakupy musimy zrobić, więc wsiadamy do auta i ruszamy do marketu. I tu popis daje mój małżonek który sobie wymyślił, że tychże zakupów nie możemy zrobić w lokalnym sklepie, ale że poszukamy supermarketu w "pobliskim" Livigno. Przecież to taka znana miejscowość turystyczna (a my z racji upodobań mamy miejscówkę na lekkim zadupiu), tam musi być jakiś supermarket. Do przejechania mamy dwadzieścia kilka kilometrów, więc teoretycznie nie jest to daleko. Ok, możemy sobie zrobić małą wycieczkę do mekki polskich narciarzy. Dlaczego mekki? Hmmm...Livigno jest specyficzne, ponieważ funkcjonuje tam strefa wolnocłowa. A że w tego typu strefach alkohol jest wyjątkowo tani a po nartach trzeba się rozgrzać, więc ... no wiadomo.
Ile można jechać taki odcinek drogi? No cóż... półtorej godziny. Serio! Okazało się, że na tak krótkim odcinku zatrzymujemy się na 7 (słownie: siedmiu) wahadłach. Włosi reperują drogi. No cóż...siła wyższa. Zatrzymujemy się więc grzecznie na jednej, drugiej, piątej mijance, jak bozia i policja przykazała na czerwonym świetle i obserwujemy jak za każdym razem wymijają nas jadące za nami samochody na włoskich blachach. Średnio 3-4 auta omijają nas i wpierniczają się na drogę nawet nie na głębokim żółtym ale po prostu na czerwonym! Nie raz i nie dwa wspominałam o tym, że włoski styl jazdy śni mi się potem po nocach (i zdecydowanie nie jest to sen o słodkim "dolce vita").
Oprócz atrakcji związanych ze specyficznym pojęciem organizacji ruchu drogowego na mijankach, po drodze czeka nas jeszcze jedna atrakcja. Wspominałam już o strefie wolnocłowej w Livigno? A jak strefa to i granica strefy, o której za chwilę.
Miejscowość położona jest na wysokości ponad 1800 m.n.p.m i z tego względu śnieg utrzymuje się tu od listopada nawet do połowy maja. Dlatego też zimą, można się tam dostać teoretycznie tylko ze Szwajcarii bo droga z Bormio (innej narciarskiej włoskiej mekki) jest bardzo często po prostu nieprzejezdna. Dla ułatwienia komunikacji Włosi zbudowali tunel Munt la Schera, który jednak jest zimą otwarty tylko w określonych godzinach w określone strony. Teraz jest więc dużo łatwiej, ale do 1952 roku dolina była praktycznie odizolowana przez prawie dziewięć miesięcy w roku.
Może teraz domyślacie się, skąd się wzięła wspomniana strefa wolnocłowa. Po prostu ze względu na niedostępność i praktycznie odcięcie od świata przez większość roku, ludzie nie chcieli tam mieszkać. Dlatego w XVI w wymyślono, że nic tak nie zachęci ludzi do zmiany podejścia jak tani alkohol (przecież jakoś trzeba się w zimę rozgrzać, a i coś trzeba robić w zimne zimowe wieczory). Jak widać strategia zadziałała, a że tak powiem w gratisie, na dzień dzisiejszy, Polacy stanowią ponad 30% zimowych turystów w Livigno. Oczywiście tani jest nie tylko alkohol, ale perfumy, elektronika, no i paliwo (do baku, nie do gardła). Średnio o 50 eurocentów na litrze w porównaniu z pobliskim Bormio.
Wspomniana strefa wolnocłowa wiąże się z pewną niedogodnością. Z pewnością, jadąc z Bormio do Livigno, zauważycie, że przed Livigno powitają Was radośnie celnicy.
Tak "w środku" Włoch, a nie na granicy? No cóż...jak widać Włosi mają nie tylko dziwne zwyczaje związane z ruchem drogowym ale też z kontrolami celnymi. Do stania na wahadłach dochodzi nam stanie na przejściu pseudogranicznym. Cóż mamy robić, stoimy więc i usiłujemy wykombinować jaki algorytm stosują Włosi do wyznaczania aut do trzepania. Tak, dobrze kojarzycie. Takiego trzepania jakie kiedyś było codziennością na granicach, zanim pojawiła się Strefa Schengen.
W tym momencie przychodzi nam do głowy pewna myśl. Ponieważ przed wyjazdem na zakupy nie rozpakowaliśmy w pełni samochodu, w bagażniku mamy różne produkty spożywcze. W czasie urlopu część posiłków robimy sobie sami i zawsze wożę takie niezbędne rzeczy jak duży ostry nóż, trochę soli i trochę mąki (gdybym chciała na przykład zagęścić sos z przywiezionych weków). A dla ułatwienia sobie życia sól i mąkę wiozę zapakowane w niedużych woreczkach. No i mamy klasyczną kontabandę - biały proszek w woreczkach i białą broń na pokładzie. No to teraz trzeba tylko czekać aż nas Włosi wytypują do kontroli. Aż do podjechania pod szlaban nurtuje nas pytanie czy celnicy mają możliwość odróżnienia "od ręki" soli i mąki od innych że tak powiem użytkowych białych proszków. Raczej nie widzę celnika, który po naszych wyjaśnieniach poślini palec i będzie organoleptycznie sprawdzał naszą prawdomówność, ładując wspomniany palec do proszku, bo jeśli kłamiemy to może się okazać, że resztę służby spędzi w stanie naćpania. A jak nas zamkną, to co z dziećmi? Zostaną oskarżone o współudział czy osadzone w policyjnej izbie dziecka? W sumie syn jest pełnoletni to w razie czego może nam paczki do więzienia podrzucać... Na szczęście chyba nie pasujemy do włoskiego algorytmu wybierania aut do kontroli i bez problemu jedziemy dalej.
Samo Livigno nas nie zachwyciło. To po prostu wioska z zasadniczo jedną główną ulicą, przy której usytuowane są pensjonaty i bary apres ski. Zapewne zimą ilość tych barów a raczej ceny alkoholu w nich serwowanego mają swój urok, ale latem można się ewentualnie przejść po tejże głównej uliczce i choć za wiele nie ma co tam podziwiać, bo choć budynki nie grzeszą urodą, to okoliczne góry są na prawdę imponujące.
Zapewne z powodu średniej urody miasteczka, Livigno wymyśliło wyjątkową atrakcję. Każdego lata w ostatnich dniach sierpnia, na głównej ulicy na odcinku 1 km organizowane są zawody narciarskie Gara Da Li Contrada. Trasa biegowa utworzona jest z prawdziwego śniegu, zachowanego przy użyciu innowacyjnej metody magazynowania białego puchu, polegającej na gromadzeniu śniegu zimą i trzymaniu go do wspominanego wyścigu, czyli przez całe lato. Śnieg jest przysypywany trocinami, pokrywany specjalną włókniną i udaje się go utrzymać nawet, gdy latem temperatury są na tyle wysokie, że ludzie chodzą w krótkim rękawku i krótkich spodenkach i w takim stroju jeżdżą po tym śniegu na nartach.
O ile Livigno, jako miasteczko, nie wzbudziło mojego entuzjazmu to jego okolice są na prawdę piękne. Jest tam mnóstwo tras spacerowych i rowerowych, więc aktywni turyści, którzy ponad tani alkohol postawią ruch na świeżym powietrzu nie będą się nudzić ani zimą ani latem. Inna sprawa, że odniosłam wrażenie, że w porównaniu z Austrią Włosi nie do końca wykorzystują letni potencjał Alp i mogliby się bardziej przyłożyć do tematu. Nie mniej jednak, warto podjechać do pobliskiego Lago di Livigno, które jest sztucznym jeziorem zaporowym. Nad samym jeziorem znajduje się sporo miejsc przygotowanych do spędzenia wolnego czasu na przykład grillowania, bo nie trudno znaleźć miejscówki z zamontowanymi grillami, gdzie wystarczy własny węgiel drzewny i wałówka. Samo jezioro jest bardzo malownicze, a my mieliśmy szczęście do bezwietrznej pogody, która pozwala mi zrobić ciekawe zdjęcia.
No ale my przecież przyjechaliśmy zrobić zakupy. Szukamy więc jakiegoś supermarketu. Jeździmy w tę i we w tę a kolejne sklepy wskazane przez Google okazują się w najlepszym razie nieco większymi sklepikami osiedlowymi. Nie ukrywam, że jesteśmy mocno zawiedzeni takim obrotem rzeczy, bo zakupy w supermarketach za granicą są dla nas zawsze sposobem na buszowanie w lokalnych produktach (czyt. nasze dzieci poznają smaki słodyczy innych niż te znane z ogólnoświatowych koncernów), których wybór w mniejszych sklepach jest mocno ograniczony. W sumie to logiczne, że nieduża miejscowość to nieduże sklepy, ale przyzwyczajeni do austriackich standardów, gdzie przy każdej miejscowości turystycznej (nawet małej) jest co najmniej jeden duży supermarket, jesteśmy mocno zawiedzeni (a jak zawiedzione są nasze dzieci!). W końcu zniechęceni szukaniem, robimy zakupy w jednym z tych niedużych sklepów i jak można się domyślić jego asortyment skazuje nas na picie wina z musztardówek.
Wracając, zatrzymujemy się na Passo Eira (2208 mnpm), bo przecież dzień bez przełęczy dniem straconym i robimy sobie mikro górską wycieczkę, która polega na tym, że Córcia zostaje w aucie, mąż i syn podchodzą pod pobliski wyciąg (jakieś 100m od parkingu) a ja wypuszczam się sama w góry, skąd zostaję brutalnie ściągnięta telefonem małżonka, bo przecież znowu "gdzieś mnie nosi". Na szczęście jeszcze przed owym telefonem udaje mi się podejść na górę, skąd rozpościera się widok na Livigno i okolice.
Pozwólcie, że nie będę się rozpisywać w temacie butów dostosowanych do górskich wędrówek, ponieważ wybieraliśmy się na zakupy, więc moje buty były sportowymi balerinkami. Zapewne więc wyglądałam w nich jak typowa Dżesika, bo choć szpilki to nie były, to jednak buty w góry też nie. Na szczęście szlak był przeznaczony dla Dżesik, więc za bardzo się moim obuwniczym faux-pas nie przejmowałam (choć niektórzy turyści z pewnością nieco dziwnie na mnie patrzyli). Pomimo mojej wtopy, widoki są przepiękne, siadam więc sobie na ławeczce i chłonę. Po chwili dochodzę do wniosku, że spuszczę sobie ze smyczy dronika. W tym momencie obok mnie rozsiada się grupa nastolatków i dwóch z nich chyba ma taki sam pomysł, bo wypakowują z plecaka jeden z popularniejszych typów drona. Jednak z większością dronów jest tak, że zanim się toto przygotuje do lotu to jednak trzeba zrobić kilka rzeczy. A mój dronik jest kieszonkowy, więc wyciągam go z kieszeni (dosłownie), rozkładam jednym ruchem, jednym przyciskiem na droniku odpalam dedykowany tryb pracy, w jakim ma działać (tzn jak ma lecieć i co w tym czasie zrobić), dronik startuje i sam obsługuje całą imprezę. A ja potem wyciągam rękę na której maleństwo ląduje. Zero sterowników, zero uzbrajania. Co prawda za wysoko to maluch nie poleci, ale jego prostota obsługi to z powodzeniem rekompensuje, a młodzież śledząca mnie i dronika (który wybrał się po chwili w podróż za mną) są bezcenne. Widzicie małolaty, wapno też potrafi! A co! Nawet w sportowych balerinkach 😎
Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezek. Kliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.
Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."
A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.
A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.
#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #włochy #italy #visititaly #italytravel #livigno #bormio #passoeira #alpy #strefawolnoclowa #kontrolagraniczna #lagodilivigno




















Komentarze
Prześlij komentarz