Ach, ech i och...Vidova Góra - Brač, Chorwacja - Urlop 2024-cz.9

W Chorwacji, w najgorętszych miesiącach trzeba z rozwagą planować dzień. Na szczęście tej rozwagi nam nie dyktuje zła pogoda, bo z małymi wyjątkami od rana do wieczora jest tam lampa (czyli nasza najbliższa gwiazda daje po gałach), a ewentualne chmury na niebie częściej pochodzą od pożaru niż od deszczu. Ale każdy kij ma dwa końce (nawet jeśli na drugim końcu tego kija jest pień z korzeniami) i w tym przypadku tym drugim końcem jest próba (nie zawsze udana) niedopuszczenia do usmażenia nam mózgu, skóry albo rozumu (choć temu ostatniemu często i słońca nie trzeba ;) ). W każdym razie, moim zdaniem najlepiej jest do godziny powiedzmy 17 tej odpuścić sobie zwiedzanie. I mówię to jako 100% Grażyna, której zdarzyło się zwiedzać na początku sierpnia mury w Dubrowniku w samo południe. Głupie? A jakże! Za to jest co wspominać 😂😂😂 W każdym razie nie polecam (wierzcie mi, omamy z powodu upału nie są fajne). 

Dlatego dopiero po sjestowej drzemce wieńczącej lunch, obiad, czy jak kto zwie wszesnopopołudniowy posiłek ruszamy zdobyć szczyt wyspy Brač czyli Vidovą Górę. Swoją drogą, czy pamiętacie jak w przedszkolu najgorszą karą była konieczność odbycia popołudniowej drzemki? A teraz jak człowiek ma taką możliwość to podnieca się tym jakby co najmniej wygrał w totolotka! Oto jak się z wiekiem zmieniają priorytety ;)

Ruszamy więc w kierunku Vidovej Góry. Wiedzie na nią wąska asfaltowa droga. Po drodze mijamy odbicie na Pustelnia Blaca. Chcieliśmy tam dotrzeć, ale okazało się, że dojście do niej to ok 2,5 km w jedną stronę. Z pewnością nie jest to daleko, ale gdy jest jakieś 10 stopni mniej (widzicie? jednak człowiek czasem uczy się na błędach, a że i tak głupi umrze to już zupełnie inna bajka). Dlatego nie podejmujemy tematu i wjeżdżamy na Vidovą Górę, najwyższy szczyt wysp Adriatyku, wznoszący się na wysokość 778 m n.p.m. Góra wzięła swoją nazwę od kościoła św. Wita, który niegdyś stał na jej szczycie. Kościół został wybudowany w XIII lub XIV wieku, obecnie pozostały z niego wyłącznie ruiny. Jeśli jesteście na Brač to Vidova Góra jest miejscem gdzie po prostu musicie pojechać!

Oczywiście możecie też na nią wejść, choć latem nie będzie to łatwe. Niby to tylko niecałe 800m, ale jednak od samego poziomu morza. Mierzcie więc siły na zamiary, a duża ilość wody i nakrycie głowy to bezwzględna konieczność. W każdym razie, czy ambitnie podejdziecie do tematu, czy tak jak my wjedziecie autem (na górze jest spory bezpłatny parking), na szczycie staniecie jak oniemiali. 


Widok zapiera dech w piersiach. Przed Wami rozpościera się błękitne morze, a całkiem blisko, niemal na wyciągnięcie ręki jest wyspa Hvar. 

Chciałam tutaj rzucić tekstem o odjazdowych fotach na fejsa czy innego insta, ale jednak nie będę bezcześcić piękna tego miejsca takimi wycieczkami. Po prostu tam pojedźcie i chłońcie widoki. Ładowanie baterii na cały rok pracy macie w gratisie. 

Przy parkingu jest nieduży bar, gdzie można kupić różne napoje, zwłaszcza bardzo zimne. 

Na Vidovej Górze jest pełno wałęsających się owiec, które umilą Wam spędzony tam czas klimatycznym Beeeeeeeeee. 

W opcji premium macie dodatkowe czyszczenie butów z owczego ... no raczej nie sera ;)

Z tego bajkowego miejsca możecie też zobaczyć słynną plażę Zlati Rat (Złoty Róg). Na pewno o niej słyszeliście. Dokładniej opiszę ją w jednym z kolejnych postów, w każdym razie to ta plaża w kształcie rogu wchodzącego w wodę. 


Nietrudno się domyślić, że będąc na niej nie do końca widzicie jej kształt, a puszczenie drona często się nie udaje poprzez wiatr (jakoś tam wieje częściej niż gdzie indziej na wyspie). Za to z Vidovej Góry możecie sobie ją dokładnie obejrzeć bez dodatkowych atrakcji, o których jak już wspomniałam będzie później. Według mnie, to jedyne miejsce, skąd można ją podziwiać, bo dla mnie pobyt na tej plaży z podziwianiem miał niewiele wspólnego. Mamy więc tutaj tradycyjne wash-and-go, czyli dwie największe atrakcje wyspy Brač (przynajmniej według przewodników) w jednym.


Będąc na Vidowej Górze (i nie tylko) z pewnością zauważycie, że sporo turystów wybiera się na nią nie tylko samochodami ale także pojazdami typu buggy. Takie pojazdy można wypożyczyć w wielu miejscach na wyspie, w 2024 roku wypożyczenie 4 osobowego buggiego (?! Internet twierdzi, ze tego się nie odmienia, ale mi jakoś nie leży ta informacja) kosztowało 350 EUR za dobę (razem z ubezpieczeniem).


Jeżdżenie takim "cudem" techniki jest specyficzne. Dla mnie to był pierwszy raz. Moi panowie któregoś pięknego dnia z bananami na twarzach przyprowadzili nam coś takiego pod wynajmowaną miejscówkę. Zdecydowanie się z tym czymś nie pokochaliśmy, ale jak już pisałam, my na Wenus preferujemy limuzyny - zdecydowanie z klimatyzacją, najlepiej z szoferem i pełnym barkiem przy rozkładanych do pozycji sączenia drinków fotelach. A tu podjechał taki wypierdek motoryzacji bez klimy, bez wygodnych foteli (tzn. JAKIEŚ fotele były, przynajmniej w tym modelu, choć nie zdziwiłabym się, gdyby w innych foteli nie było), a do tego z imitacją drzwi (no chyba, że ta dziura w ich dolnej części była po to aby pokazywać - jak na Janusza przystało- stopy obute w klapki i długie skarpety, a w opcji zimowej dresy, koniecznie z trzema paskami). To coś nawet szyb nie miało! A wykałaczek do zębów (żeby muchy wyciągać) oczywiście na stanie też nie było. Kawałek porysowanego plastiku przed nosem nieszczęśnika, który miał robić za kierowcę, raczej trudno nazwać szybą. Tak w zasadzie to był w tym czymś tylko silnik, kilka rurek, cztery pseudofotele no i opony, zresztą całkiem spore. Brzydkie to, nieforemne i niewygodne. Do momentu aż do tego czegoś nie wsiadłam, było nawet śmiesznie.

Po odpaleniu silnika zrobiło się mniej śmiesznie, że nie powiem masakrycznie. Najgorszy był hałas (zapomnijcie, że cokolwiek Wam dadzą zatyczki do uszu, możecie je sobie wsadzić, nie powiem gdzie... inna sprawa, że to też niewiele pomoże). Wypierdek stał się pierdzącym potworem ziejącym ogniem po nogach...a nie, to było grzanie (!!!) silnika, ale czy to jakaś różnica? Ruszyliśmy. Aby dojechać do drogi na Vidovą Górę musieliśmy najpierw kilka kilometrów przejechać asfaltową szosą. Jedziemy, nazwanie hałasu koszmarnym to duże niedopowiedzenie. Wyziewy smoka nam dają po nogach, za to z miejsca stajemy się królem szosy. Takim co ledwo się wlecze z prędkością dochodzącą poza miastem do maksymalnie 50km/h (ale tylko jak jest z górki, a wynalazek motoryzacji wypluwa z siebie to coś zwane z przesadą silnikiem) i momentalnie korkującym ruch na szosie. Szosa to ta łącząca port w Supetarze z resztą wyspy i oczywiście zaraz po wjechaniu na nią dogonił nas sznurek aut, które właśnie zjechały z promu. Wleką się więc nieszczęsnicy za nami, wyprzedzić nas nie mogą bo przecież przypłynął prom, więc z drugiej strony gonią auta usiłujące na czas dojechać do portu. Jedziemy więc na czele kolumny, mężowi i synowi banany nie schodzą z twarzy, a ja się drę: wysadźcie mnie gdziekolwiek, stopa sobie złapię, albo chociaż dobijcie mnie. Ale oczywiście królowie szos mnie nie słyszą, bo przez ten hałas nawet własnych myśli nie usłyszysz, a co dopiero wrzask zdesperowanej blondynki, nawet jeśli o jakieś dwie oktawy przewyższa wrzask blondynki obdzieranej ze skóry. W końcu wjechaliśmy na szutrówkę, dzięki czemu konieczne stało się zwolnienie jazdy a mój wrzask miał szansę się przebić przez "pomruk" (ha, ha ha!) silnika. Mąż chyba się zorientował, że coś jest nie tak i się zatrzymał. "Nie tak" to może być źle starty kurz na półce tudzież źle pokrojona cebula do sałatki, to zaś był akt skrajnej desperacji, bo tylko dlatego, że nie byłam w stanie samodzielnie odpiąć pasów  w czasie jazdy, to do zatrzymania pojazdu nie udało mi się go opuścić. Mąż uwolnił mnie na szczęscie z tej pomyłki motoryzacji a ja jak wsciekła osa wyskoczyłam z niej w te pędy. Oczywiście mąż, aby usprawiedliwić swoją nieprzemyślaną decyzję o wydaniu kupy kasy zaczął mnie przekonywać, że teraz pojedziemy szutrówką, zobaczymy ciekawe miejsca na Vidowej Górze i już nie będzie tak głośno. Co miałam robić? Miejsce odludne, na piechotę wracać za daleko, dałam się więc wsadzić do popierdka i pojechaliśmy dalej. Fakt, już nie było tak głośno (co nie znaczy, że głośno nie było), wyziewy z silnika nadal smażyły tyłki, ale z drugiej strony widoki były fantastyczne, bo droga i miejsce całkowicie odludne, czyli to co aspołeczne tygrysy lubią najbardziej. Prawda jest taka, ze stan drogi, czy raczej leśnej przecinki nie pozwalał na wjazd normalnym autem, więc przynajmniej w tym zakresie popierdek wygrywał.

Eksplorując Vidovą Górę dojechalismy do opuszczonej wioski Gažul. 


No i tu już nam wszystkim się michy śmiały. Uwielbiam takie miejsca! Stare opuszczone chaty, zabudowa jak z innej bajki, takiej o starej, nieznanej Chorwacji. 


Jakieś resztki porzuconych sprzętów rolniczych, taki niemal żywy skansen. Booooosko! 


Obok zabudowań klimatyczna konoba. WOW, WOW, WOW 😍


Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do miejsca, które zwie się Trolokve a jest pomnikiem przyrody i historii, która według tradycji sięga czasów starożytnych. Wtedy poprzez wbijanie wodoodpornej gliny we wgłębienia, utworzono trzy zbiorniki do gromadzenia wody deszczowej, która służyła, podobnie jak dzisiaj, w dużej mierze do karmienia zwierząt i użytku przez ludzi. 

Zbiorniki są umiejscowione na rozległym płaskowyżu, a korzystają z nich owce (beeeeeeeee!!!!!), czasem nieduże stado koni i niestety żmije. My widzieliśmy tylko owce (co nie znaczy, że żmije także chciałabym widzieć), ale miejsce i tak jest wyjątkowe. W sumie to jest mi trudno powiedzieć dlaczego, ale ma jakiś taki niesamowity klimat, a jego odludna lokalizacja jest z pewnością dużym atutem. 

Jedziemy dalej. Tym razem za kierownicą ląduję ja. Fakt, z własnej nieprzymuszonej woli, ale przecież musiałam spróbować jak się to coś prowadzi. 

To, że chętnie bym się wybrała na wycieczkę z Venus na Marsa nie znaczy, ze chciałabym tam zamieszkać. Automatyczne bezstopniowa skrzynia biegów, dwa pedały, kierownica, w sumie nic nadzwyczajnego. Tyle, że to chyba wersja mocno ekonomiczna, bo regulacja foteli lekko półśmieszna. Oczywiście nie wymagam aby była elektryczna, ale kurcze, w nieco większym zakresie niż tylko jakieś 5 cm do przodu i 5cm do tyłu. Ja jestem niedużą kobietą i przy moim 1,70m wzrostu (ale tylko w 10 cm szpilkach 😎), ledwo sięgałam do pedałów. Tzn sięgałam, ale tylko koniuszkami palców (szpilek na sobie oczywiście nie miałam). A pedały chodziły baaaaardzo opornie, no ale cały popierdek chodził opornie. Na szczęście udało mi się ruszyć. Może nie najszybciej, bo dociskanie gazu było nieco utrudnione, ale jednak. Nie powiem, że byłam zachwycona, ale przyznam, że z off-roadem popierdek radził sobie dobrze. Z pewnością wycieczka czymś takim na Lastovo nie byłaby takim przeżyciem jak to co stało się naszym udziałem. Dojechaliśmy na szczyt Vidovej góry a tam och, ach...ale o tym już pisałam :)



Jeśli chcecie zlokalizować na mapie opisane w poście lokalizacje oraz wszystkie lokalizacje z bloga, zapraszam do mapy interaktywnej, która otworzy się dla Waszej wygody w nowym oknie. Najedź na wybraną pinezkę i kliknij nazwę lokalizacji, która pokaże Ci się pod mapą aby wyświetlić zdjęcia i link do odpowiedniego posta 😀. Kliknij strzałkę po prawej stronie nazwy lokalizacji, aby wyznaczyć do niej trasę. Powiększaj mapę aby zobaczyć więcej pinezekKliknij na napis "Patent na Wypad" (w wersji komórkowej na dole ekranu) aby wejść w legendę, gdzie znajdziesz listę lokalizacji lub będziesz mógł wpisać konkretną lokalizację w lupkę.

Linka do lokalizacji na mapie Google z niniejszego bloga znajdziecie także poniżej - szukajcie pod tekstem słowa "Lokalizacja...."

A jeśli chcecie przeczytać więcej wpisów w moim blogu, z pewnością ułatwi Wam to TA LISTA , zaś zbiór niektórych wcześniejszych map znajdziecie TUTAJ.

A może interesują Was gotowe propozycje tras? Zapraszam TUTAJ.

#patentnawypad #podroz #podroze #blog #travelblog #chorwacja #croatia #visitcroatia #croatiatravel #brac #vidovagora  #buggy #gazul #trolokve #zlatirat #zlotyrog


Komentarze